Byłem ostatnio w jednym z naszych hangarów ze stoiskami, pardon — oni chcą na to mówić per „centrum handlowe”, ale co to za centrum, skoro jest na podmiejskim zadupiu. Takie to centrum jak ich hand love. Więc byłem na zadupiu w hangarze, bo teraz portki kupuje się zadupnie i hangarowo — wchodzę do sklepu firmy, która nie umie „dom” po polsku napisać, a tam połowa wieszaków z napisem „sale”, widocznie mam poczuć, że to mocniej niż „obniżka” lub „wyprzedaż”. Oglądam portki, ciężko coś znaleźć, bo w męskiej części wiszą tylko rurki. W końcu są jakieś znośne, na stelażu bez przeceny. Biorę spodnie w dłoń, metki z rozmiarem szukam, ale mają tylko etykietę zastępczą, czyli „label” — wszystko po angielsku. Zniesmaczony, rozglądam się za przymierzalnią — niestety, mają tylko „fitting room” — przymierzalni chyba nie dowieźli. Ręce mi opadły, wieszak zostawiłem i idę do wyjścia. Po drodze pytam gibkiego dziewczęcia z obsługi — czy nie mają może zwykłej polskiej wyprzedaży, bo z „sale” mam obiekcje brać. A może wyprzedaże rozeszły się w Warszawie, a do nas tylko „sale” rzucili? Na to dziewczę hoże — Ale, proszę Pana, nasze salony w całej Polsce, w e wszystkich galeriach, mają wyprzedaże kolekcji po angielsku, bo taka teraz moda. _______| Zwiedziłem kilka pałaców, widziałem salony, za nic w świecie nie przypominały składu portek i koszul. Grzecznie podziękowałem, przeprosiłem też — Skoro to galeria, za nic w świecie nie mogę się przyczynić się do tego, żebyście wyprzedawali własną kolekcję. Proszę ją zachować w całości. Ładny mi… Szalom.
A w sklepie masz same ,,T-shirty".
Też mnie te sale wkuwiały. Ani to sale ani salony.
Dzięki temu wreszcie wiesz co oznacza słowo "sale" ? :D
Konserwator powierzchni płaskich :v
Byłem ostatnio w jednym z naszych hangarów ze stoiskami, pardon — oni chcą na to mówić per „centrum handlowe”, ale co to za centrum, skoro jest na podmiejskim zadupiu. Takie to centrum jak ich hand love. Więc byłem na zadupiu w hangarze, bo teraz portki kupuje się zadupnie i hangarowo — wchodzę do sklepu firmy, która nie umie „dom” po polsku napisać, a tam połowa wieszaków z napisem „sale”, widocznie mam poczuć, że to mocniej niż „obniżka” lub „wyprzedaż”. Oglądam portki, ciężko coś znaleźć, bo w męskiej części wiszą tylko rurki. W końcu są jakieś znośne, na stelażu bez przeceny. Biorę spodnie w dłoń, metki z rozmiarem szukam, ale mają tylko etykietę zastępczą, czyli „label” — wszystko po angielsku. Zniesmaczony, rozglądam się za przymierzalnią — niestety, mają tylko „fitting room” — przymierzalni chyba nie dowieźli. Ręce mi opadły, wieszak zostawiłem i idę do wyjścia. Po drodze pytam gibkiego dziewczęcia z obsługi — czy nie mają może zwykłej polskiej wyprzedaży, bo z „sale” mam obiekcje brać. A może wyprzedaże rozeszły się w Warszawie, a do nas tylko „sale” rzucili? Na to dziewczę hoże — Ale, proszę Pana, nasze salony w całej Polsce, w e wszystkich galeriach, mają wyprzedaże kolekcji po angielsku, bo taka teraz moda. _______| Zwiedziłem kilka pałaców, widziałem salony, za nic w świecie nie przypominały składu portek i koszul. Grzecznie podziękowałem, przeprosiłem też — Skoro to galeria, za nic w świecie nie mogę się przyczynić się do tego, żebyście wyprzedawali własną kolekcję. Proszę ją zachować w całości. Ładny mi… Szalom.
Wolczanka
Najbardziej mnie rozwala coś typu "SALE WIOSENNA"
Najzabawniejsze jest to, że prawdopodobnie 70% klienteli nie wie, co to sale w ogóle oznacza.