@Padre75 Powiedzmy sobie - władze PRL-u kupowały licencje wyłącznie na rzeczy najtańsze i konstrukcyjnie najprostsze, bo niczemu innemu gówniany przemysł nie był w stanie sprostać.
Kupili więc licencję na jednen z licznych mikrosamochodów, które, wraz z innymi samochodopodobnymi jeździdełkami są charakterystyczne dla krajów śródziemnomorskich i służą tam do wożenia pizzy. Jest tego tyle, że w tym natłoku dzisiaj nikt by już o kaszlaku nie pamiętał, gdyby nie zakonserwował go PRL.
Tak, i jak to wszystko upchnąłeś i upakowałeś to mocarny silnik pozwalał na wykręcenie po płaskim magicznych 50km/h (pusty z samym kierowcą rozpędzał się do setki) przy spalaniu 7l (a że paliwo było na kartki to każdy litr bolał nawet bardziej niż dzisiaj) a pod górkę to trzeba było się albo rozhuśtać, albo pasażerowie musieli wysiąść i podejść.
Oczywiście dało się go skatować tak by dal radę pojechać trochę szybciej, ale wtedy na trasie z Gdańska do Krakowa trzeba było liczyć ze dwa postoje na szybkie naprawy.
Obecnie bierzemy dużo rzeczy "przyda się" bo jest miejsce w aucie czy ogólnie w bagażu, kiedyś albo po prostu tego nie było albo brano tylko niezbędne rzeczy bo tylko to się mieściło, brano mniej ubrań bo z założenia się robiło codziennie pranie na wyjedzie, ludzie się mieścili w tak małym aucie bo w tym aucie nic nie było. Sentyment do auta ludzie mają owszem, jak to było pierwsze auto czy pierwsze kupione za swoje, auto z którym się przeżyło trochę przygód i się je remontowało samemu. Wielu ludzi co miało wspomina auto ale nikt nie mówi że było dobre, jedynie chwali się że było do naprawienia za pomocą młotka i trzech śrubokrętów.
widzę po większości komentarzy, że nie mieliście styczności z tym pojazdem albo się od dobrobytu w głowach poprzewracało! kaszel od kierowcy wymagał umiejętności ale jak ktoś umiał to wykorzystać to prowadził się jak gokart. Można było go naprawić na poboczu za bezcen nie mając większego pojęcia o mechanice... a tak na marginesie to zdrowy egzemplarz w tej chwili jest wart co najmniej cztery razy tyle co popularny w Polsce wieśwagen w tdi!!!!
@Dinus84 Otóż to. Przejechałam takim samochodzikiem jakieś 200 tys. km, ale żadnego potem samochodu nie wspominam z takim sentymentem. Może dlatego, że byłam młoda, a przypadki w drodze traktowałam jak przygodę. Fakt, że samochodzik psuł mi się zawsze w takim miejscu, gdzie nie miałam problemu z jego naprawą, a naprawa była tania. (chyba mnie lubił) ;-)
Sentiment ludzi, co nigdy tego auta nie mieli...
OdpowiedzKaszlak, to było gówno na kółkach, w którym cisnęliśmy się jak sardynki, gdyż nie mieliśmy wyboru
Odpowiedz@Padre75 Powiedzmy sobie - władze PRL-u kupowały licencje wyłącznie na rzeczy najtańsze i konstrukcyjnie najprostsze, bo niczemu innemu gówniany przemysł nie był w stanie sprostać.
Kupili więc licencję na jednen z licznych mikrosamochodów, które, wraz z innymi samochodopodobnymi jeździdełkami są charakterystyczne dla krajów śródziemnomorskich i służą tam do wożenia pizzy. Jest tego tyle, że w tym natłoku dzisiaj nikt by już o kaszlaku nie pamiętał, gdyby nie zakonserwował go PRL.
Nie, po prostu nie było innej opcji.
OdpowiedzNie znam nikogo kto miał "przyjemność" osobistego kierowania CZYMŚ takim i kto by za tym tęsknił.
Po tym to Matiz czy Tico wydawały się limuzynami.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 19 August 2021 2021 17:51
OdpowiedzAuto było gówniane, a brak wyboru nie jest wyborem ani powodem do dumy.
OdpowiedzTo to samo, co afrykańskie sandały robione z opon.
Tak, i jak to wszystko upchnąłeś i upakowałeś to mocarny silnik pozwalał na wykręcenie po płaskim magicznych 50km/h (pusty z samym kierowcą rozpędzał się do setki) przy spalaniu 7l (a że paliwo było na kartki to każdy litr bolał nawet bardziej niż dzisiaj) a pod górkę to trzeba było się albo rozhuśtać, albo pasażerowie musieli wysiąść i podejść.
OdpowiedzOczywiście dało się go skatować tak by dal radę pojechać trochę szybciej, ale wtedy na trasie z Gdańska do Krakowa trzeba było liczyć ze dwa postoje na szybkie naprawy.
nie wszystko! tylko tyle ile się zmieściło. no weź pomyśl
OdpowiedzObecnie bierzemy dużo rzeczy "przyda się" bo jest miejsce w aucie czy ogólnie w bagażu, kiedyś albo po prostu tego nie było albo brano tylko niezbędne rzeczy bo tylko to się mieściło, brano mniej ubrań bo z założenia się robiło codziennie pranie na wyjedzie, ludzie się mieścili w tak małym aucie bo w tym aucie nic nie było. Sentyment do auta ludzie mają owszem, jak to było pierwsze auto czy pierwsze kupione za swoje, auto z którym się przeżyło trochę przygód i się je remontowało samemu. Wielu ludzi co miało wspomina auto ale nikt nie mówi że było dobre, jedynie chwali się że było do naprawienia za pomocą młotka i trzech śrubokrętów.
Odpowiedzwidzę po większości komentarzy, że nie mieliście styczności z tym pojazdem albo się od dobrobytu w głowach poprzewracało! kaszel od kierowcy wymagał umiejętności ale jak ktoś umiał to wykorzystać to prowadził się jak gokart. Można było go naprawić na poboczu za bezcen nie mając większego pojęcia o mechanice... a tak na marginesie to zdrowy egzemplarz w tej chwili jest wart co najmniej cztery razy tyle co popularny w Polsce wieśwagen w tdi!!!!
Odpowiedz@Dinus84 Otóż to. Przejechałam takim samochodzikiem jakieś 200 tys. km, ale żadnego potem samochodu nie wspominam z takim sentymentem. Może dlatego, że byłam młoda, a przypadki w drodze traktowałam jak przygodę. Fakt, że samochodzik psuł mi się zawsze w takim miejscu, gdzie nie miałam problemu z jego naprawą, a naprawa była tania. (chyba mnie lubił) ;-)