Nic tak skutecznie nie psuje impry jak nieproszony gość. Zwłaszcza, gdy są to dzieciaki twoich znajomych, którzy najwyraźniej zapomnieli, że to nie kindergarden party, a hektolitry wódki w tle oraz zabawy edukacyjne dla najmłodszych idą w parze tylko pod warunkiem, że nie ma przy nich najmłodszych.
Obsiądzie Cię swoją osobą i nie odklei dopóki nie opowie o najnowszej kreacji urodzinowej swojej cioci, lub samochodzie, który mijał go na ulicy, a sprawił fenomenalne wrażenia. Mdła muzyka w tle nie jest w stanie wyrządzić tyle złego, co jedna z jego fantastycznych historii.
Mimo, że nie udało mu się nic wyrwać od niepamiętnych czasów, ciągle nie traci nadziei próbując wciąż na nowo i na nowo. Raz podejdzie tu, raz tam. Jedną porażkę przekuwając w następną, biorąc każde: “tak, to interesujące” za dobrą monetę. W ogóle nie zdając sobie sprawy, że gdy rozmówczyni ucieka po trzech minutach do toalety, to nie jest to dobry znak.
Lala, która przyszła na imprezę tylko po to, żeby obwieścić światu jaka jest fajna. Ładna, zgrabna i powabna. Mimo, że faktycznie można jej pozazdrościć urody i umiejętności, irytuje niesamowicie samym faktem istnienia i obnoszenia się ze swoimi super walorami. Ona prawdopodobnie też nie wyjdzie stąd zadowolona, nie zebrawszy co najmniej paru głosów aprobaty. Gdyby zbierała na cele charytatywne, osiągnęłaby fenomenalne wyniki. W innym wypadku wprowadza zamęt, niepokój i wrzenie kuluarów.
Najlepsza impreza może stać się najgorsza, gdy disc dżokejka wpadnie w ręce nieodpowiedniego człowieka. Czy to komputer, czy telefon, czy wieża stereo, nie gra roli. W najmniej spodziewanym momencie imprezy możesz usłyszeć piosenkę, którą nagrał pod prysznicem i postanowił zremiksować z występem Majki Jeżowskiej, czy też hiszpańskie pieśni ludowe w nowej, jeszcze bardziej radykalnej odsłonie.
Ma fajne buty, fajne laski, zna najlepsze imprezy. Jest VJ-em, b-boyem i zna wszystkich w knajpie, a za małolata wygrywał najważniejsze konkursy. Nikt nie sprawdził nigdy tych historii i nikomu nie chce się tego słuchać. Dlatego nastawiony optymistycznie do siebie i świata łazi z kąta w kąt, próbując zagadywać znane i nieznane osoby.
Niby cieszy się, że jest impreza, ale będąc na niej, ostentacyjnie afiszuje swoje zmęczenie, lub zniesmaczenie sytuacją. W towarzystwie unika podejmowania jakichkolwiek tematów. Zagadana o coś, zaczyna mętnie bełkotać o swoich wspomnieniach z podstawówki, zielonej szkoły lub wymijająco wycofuje się do korytarza, zajmując strategiczną pozycję przy stercie z butami.
Brakuje mi tu rodzaju typka, który najbardziej mnie irytuje: "didżejus oratoris", czyli DJ, który co prawda zna się na swojej robocie, ale przez połowę każdego utworu przybliża nam sylwetkę autora hitu sięgając aż po jego ulubione zagryzki. Jak taki otwiera usta by opowiedzieć fascynującą historię znanego muzyka, momentalnie mam zepsutą całą zabawę. Raz miałem skrajny przypadek, gdzie taki nieco sobie podpił i zaczął każdy z puszczanych utworów wzbogacać swoim śpiewem. Jak jestem spokojnym człowiekiem, tak wtedy znajomi musieli mnie siłą powstrzymywać, żebym gościowi nie pokazał pięścią co sądzę o jego talencie wokalnym.
"JAAAZZDDAAAA... Nie Spać... Zwiedzać.. Zapi##$!!!" :) Mam znajomych którzy słuchają "secików" z różnorakich techno/clubbing/trance dyskotek. Muzyka nawet dla mnie znośna(chociaż daleko mi do niej) ale zawsze zastanawia mnie po chooj ci Didżeje tak drą te mordy dosłownie co kilka minut?
Bo gimbusiary maja wtedy mokre majty :)
A tak na serio w normalnych klubach czegoś takiego nie ma. to za sprawą manieczek wszyscy kojarzą "słynne" Jaaaaazdaaaaa
Aha... więc to tak wyglądają imprezy u gimbów.
A w ogóle ktoś pozostaje?
Widzę, że "impreza", to taki zlot otumanionych gówniarzy, którzy lubią przebywać w stadzie i bezruchu intelektualnym kontemplują swoje potrzeby fizjologiczne. Rzeczywiście łatwo to zepsuć.
najbardziej irytują mnie paparazzi... cała reszta mi nawet nie przeszkadza bo wiadomo że impreza to impreza, na tym to polega. ale jak ktoś kurde wyskakuje z aparatem to mógłbym zabić. od razu zamieniam sie w tego typa z agresorem po alkoholu... nawet jakbym nie pił w ogóle