Demotywatory.pl

Menu Szukaj
+
556 573
-

Zobacz także:


K Kokokoko0912
+1 / 13

I te same dzieci i ich rodzice doprowadzili do tego że tak już nie można.
Gleba zanieczyszczona
Wody zaśmiecone.
Wszechobecne pescytydy
Ogólna degradacja środowiska..

Odpowiedz
koszmarek66
+6 / 8

@Kokokoko0912 Tylko niektóre z nich. te, które chciały się wzbogacić na produkcji nawozów, herbicydów, pestycydów, farmaceutyków, plastików, elektroniki, artykułów o krótkich czasach funkcjonowania, instrukcji pisanych w 27 językach.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 23 August 2021 2021 11:32

A aniechcemisie
+11 / 19

Znowu te same brednie.
Owszem, wiele dzieciaków nie dożyło dzisiejszych czasów, więc nie ma kto ich wspominać z rozrzewnieniem.
Co roku topiło się wiele dzieciaków pływających w rzekach, czy innych gliniankach. I co roku milicja w telewizji apelowała żeby nie kąpać się w miejscach nieoznaczonych. Aspekt zdrowotny pływania w zanieczyszczonych zbiornikach wodnych litościwie pominę.
Dzieciaki na potęgę truły się pokrzykiem, dostawały bąblowca (który dawał objawy dopiero po kilkunastu latach).
Itede itepe.
Jak sobie przypomnę co wyrabialiśmy "za gówniaka", aż włos się jeży i człowiek się zastanawia jakim cudem właściwie przeżył dzieciństwo.

Odpowiedz
Ashera01
0 / 0

@aniechcemisie w punkt. Tylko, że media tak o tym nie trąbiły. Były tylko suche statystyki chorób i zgonów

A acotam43
+4 / 8

I wszyscy byliśmy zaszczepieni, i nikt nie miał alergi na gluten a do domu wracałeś na hasło "dobranocka" krzyczane z czyjegoś balkonu. Bawiliśmy się ze sobą a nie z laptopami a jak ktoś miał pomarańczę to był gość.
Mądrzejsi od nas byli kujonami a ci nie zbyt rozgarnięci nadrabiali siłą i rzadzili.
Było inaczej ale czy lepiej?

Odpowiedz
Albiorix
+2 / 2

@acotam43 Miałem oficjalnie zdiagnozowaną alergię na gluten w latach 80-tych, było do dupy, co miesiąc mama jechała 100 kilometrów do Warszawy żeby kupić chleb przysyłany w darach z Niemiec który był niezbyt smaczny i był racjonowany. Więc jadłem kanapki z cieniutką warstwą chleba i masą innych składników. 30 lat później dalej jem zbyt wymyślne kanapki zamiast zapchać się chlebem. Lekarze głowili się co to za egzotyczna choroba i w sumie nie wiedzieli co z tym zrobić. I w sumie całkiem możliwe, że mylili się od początku i miałem coś innego.

A Ashardon
+10 / 12

Znowu wchodzimy w tematykę "kiedyś to było"?

Kąpiel w rzece nigdy nie była bezpieczna. Zachęcam do weryfikacji statystyk utonięć.

Odpowiedz
SzamanSlonca
+4 / 4

Do autora tego demota.
I dlatego że mieliśmy tak świetne dzieciństwo
Dostajemy małpiego rozumu gdy dzieci gryzą jedna kanapkę lub owoc o piciu z jednej butelki nie wspomnę.
Zabraniamy dzieciom samodzielnie wychodzić na spacery o kąpaniu w rzekach już nie wspomnę.
Nie pozwolimy bawić się z dziećmi jeśli jesteśmy skłóceni z ich rodzicami.
Czasy się zmieniły.

Odpowiedz
V VaniaVirgo
+5 / 5

I bieguneczek nie było, nikt nie wymiotował nigdy, nikogo brzuch nie bolał... a nie czekaj.

Odpowiedz
DexterHollandRulez
+3 / 3

Było nas jedenaścioro, mieszkaliśmy w jeziorze... na śniadanie matka kroiła wiatr, ojca nie znałem, bo umarł na raka wątroby, kiedy zginął w tragicznym wypadku samochodowym, po samospaleniu się na imieninach u wujka Eugeniusza. Wujka Eugeniusza zabrało NKWD w 59. Nikt nie narzekał.

Wszyscy należeliśmy do hord i łupiliśmy okolicę. Konin, Szczecin i Oslo stały w płomieniach. Bawiliśmy się też na budowach. Czasem kogoś przywaliła zbrojona płyta, a czasem nie. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka odcinała stopę i mówiła z uśmiechem, "masz, kurna, drugą, nie"? Nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że wszyscy zginiemy. Nikt nie narzekał.

Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z gruźlicą, szkorbutem, nowotworem i polio służył mocz i mech. Lekarz u nas nie bywał. Chyba że u babci – po mocz i mech. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Jedliśmy muchomory sromotnikowe, na które defekowały chore na wściekliznę żubry i kuny. Nie mieliśmy hamburgerów – jedliśmy wilki. Nie mieliśmy czipsów – jedliśmy mrówki. Nie było wtedy coca-coli, była ślina niedźwiedzi. Była miesiączka żab. Nikt nie narzekał.

Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał karę. Dół z wapnem, nóż, myśliwska flinta – różnie. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo — jak zwykle. Potem ojciec wracał do domu, a po drodze brał sobie nowe dziecko. Dzieci wtedy leżały wszędzie. Na trawnikach, w rowach melioracyjnych, obok przystanków, pod drzewami. Tak jak dzisiaj leżą papierki po batonach. Nie było wtedy batonów, dzieci leżały za to wszędzie. Nikt nie narzekał.

Latem wchodziliśmy na dachy wieżowców, nie pilnowali nas dorośli. Skakaliśmy. Nikt jednak nie rozbił się o chodnik. Każdy potrafił latać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji, aby się tej sztuki nauczyć. Nikt też nie narzekał.

Zimą któryś ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Czasem akurat wtedy nadjeżdżał jelcz lub star. Wtedy zdychaliśmy. Nikt nie narzekał.

Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Podobnie jak wybite zęby, rozprute brzuchy, nagły brak oka czy amatorskie amputacje. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję (wtedy MO), żeby zakablować rodziców. Pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a od pomocy, to jeszcze nikt nie umarł. Ciocia Janinka powtarzała, "lepiej lanie niż śniadanie". Nikt nie narzekał.

Gotowaliśmy sobie zupy z mazutu, azbestu i Ludwika. Jedliśmy też koks, paznokcie obcych osób, truchła zwierząt, papier ścierny, nawozy sztuczne, oset, mszyce, płody krów, odchody ryb, kogel-mogel. Jak kogoś użarła pszczoła, to pił 2 szklanki mleka i przykładał sobie zimną patelnię. Jak ktoś się zadławił, to pił 3 szklanki mleka i przykładał sobie rozgrzaną patelnię. Nikt nie narzekał.

Nikt nie latał co miesiąc do dentysty. Próchnica jest smaczna. Kiedy ktoś spuchł od bolącego zęba, graliśmy jego głową w piłkę. Mieliśmy jedną plombę na jedenaścioro. Każdy ją nosił po 2-3 dni w miesiącu. Nikt nie narzekał.

Byliśmy młodzi i twardzi. Odmawialiśmy jazdy autem. Po prostu za nim biegliśmy. Nasz pies, MURZYN, był przywiązany linką stalową do haka i biegł obok nas. I nikomu to nie przeszkadzało. Nikt nie narzekał.

Wychowywali nas gajowi, stare wiedźmy, zbiegli więźniowie, koledzy z poprawczaka, woźne i księża. Nasze matki rodziły nasze rodzeństwo normalnie – w pracy, szuwarach albo na balkonie. Prawie wszyscy przeżyliśmy, niektórzy tylko nie trafili do więzienia. Nikt nie skończył studiów, ale każdy zaznał zawodu. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. To przykre. Obecnie jest więcej batonów niż dzieci.

My, dzieci z naszego jeziora, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzie

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 23 August 2021 2021 16:37

Odpowiedz
sviader
+1 / 1

@DexterHollandRulez Coś pięknego. Wydrukuję to sobie :)

P pawel89def
+1 / 1

Co prawda śmiertelność dzieci była dwa razy wyższa, no ale i dzieci więcej się rodziło więc kto się przejmował jak jedno umarło...

Odpowiedz