To wymaga trochę wiedzy i wprawy, znajomosci podstawowych drzew i ich sapotrofow (grzybni). Wybierz się z kims obeznanym, ale nie z kimś komu wydaje się, że sie zna. W necie są fora, a na FB grupy w których udzielają się grzyboznawcy. Jeżeli bedziesz wiedzieć gdzie szukać to bedziesz mieć swoje wlasne "miejscowki".
Jakim cudem tyle tekstu zamieściłeś? Jakieś układy czy co? Ja zawsze muszę skracać tekst bo wyskakuje mi że już wykorzystałem dozwoloną ilość znaków. O edytowaniu przez moderatorów wbrew mojej woli nie wspomnę.
Jako dzieciak ciągany byłem na działkę i nienawidziłem tego jak diabeł święconej wody. I jeszcze na nudne wczasy w ośrodku, po środku niczego. Powiedziałem "dosyć" w II klasie LO, trzeciego dnia turnusu zapakowałem rzyć na rower i po prostu wróciłem do domu. Wakacje były dla mnie zbyt cenne, żeby marnować je na leżaku przed domkiem z dykty i bez kibla.
Odtąd propozycje innych tego rodzaju aktywności (ryby, grzyby, zbieranie bursztynu na plaży) zwalczałem w zarodku. Przyczyna jest, wydaje mi się, prosta - jestem chłopakiem z miasta, zakochanym w nowoczesnym, miejskim życiu. Łowiectwo, zbieractwo i dziabanie w glebie jawią mi się jako jakieś atawizmy...
Każdy lubi coś innego. Dla mnie grzyby są obojętnym zjawiskiem. Mogą być, ale nie muszą. Żeby szaleć tak, jak (niby) w opowieści. Hmm, cóż... każdy robi jak uważa :)
Nie grzyby są tu winne, ani tradycja ich zbierania, ale debile w rodzinie. Oczywiście pomijając fakt, że w tej opowieści jest tyle samo prawdy, co w większości internetowych wypocin.
Lubię grzyby, ale jeść. Zbieranie idzie mi kiepsko.
To wymaga trochę wiedzy i wprawy, znajomosci podstawowych drzew i ich sapotrofow (grzybni). Wybierz się z kims obeznanym, ale nie z kimś komu wydaje się, że sie zna. W necie są fora, a na FB grupy w których udzielają się grzyboznawcy. Jeżeli bedziesz wiedzieć gdzie szukać to bedziesz mieć swoje wlasne "miejscowki".
Jakim cudem tyle tekstu zamieściłeś? Jakieś układy czy co? Ja zawsze muszę skracać tekst bo wyskakuje mi że już wykorzystałem dozwoloną ilość znaków. O edytowaniu przez moderatorów wbrew mojej woli nie wspomnę.
Jako dzieciak ciągany byłem na działkę i nienawidziłem tego jak diabeł święconej wody. I jeszcze na nudne wczasy w ośrodku, po środku niczego. Powiedziałem "dosyć" w II klasie LO, trzeciego dnia turnusu zapakowałem rzyć na rower i po prostu wróciłem do domu. Wakacje były dla mnie zbyt cenne, żeby marnować je na leżaku przed domkiem z dykty i bez kibla.
Odtąd propozycje innych tego rodzaju aktywności (ryby, grzyby, zbieranie bursztynu na plaży) zwalczałem w zarodku. Przyczyna jest, wydaje mi się, prosta - jestem chłopakiem z miasta, zakochanym w nowoczesnym, miejskim życiu. Łowiectwo, zbieractwo i dziabanie w glebie jawią mi się jako jakieś atawizmy...
'mój ojciec i dziadek są fanatykami grzybobrania'
Każdy lubi coś innego. Dla mnie grzyby są obojętnym zjawiskiem. Mogą być, ale nie muszą. Żeby szaleć tak, jak (niby) w opowieści. Hmm, cóż... każdy robi jak uważa :)
Dużo słów, zero treści. Opowiadanie o niczym:(
Nie grzyby są tu winne, ani tradycja ich zbierania, ale debile w rodzinie. Oczywiście pomijając fakt, że w tej opowieści jest tyle samo prawdy, co w większości internetowych wypocin.
Cóż za brednie.