Zadaniem ciecia jest przyjmowanie gości takiego lokalu, ale i okazjonalne pomykanie z miotłą. To takie dziwne połączenie odźwiernego i dozorcy. Praca tego typu bardzo często przekazywana jest z dziada na ojca, a z ojca na syna.
I tak też właśnie było w przypadku pewnego mężczyzny, który przez lata sprawował urząd burdelowego ciecia. Także i on odziedziczył swą fuchę po staruszku tacie. Burdel przez lata prowadzony był przez sympatycznego, starszego pana, co to dbał o swoich pracowników i traktował ich jak rodzinę. Niestety, pewnego dnia wapniakowi się zmarło i biznes został przejęty przez jego syna. Chłopak miał smykałkę do interesu.
Od razu postanowił wprowadzić kilka zmian. Zwolnił co bardziej „przechodzone” dziwki, zatrudnił nowe, odświeżył pomieszczenia, przebudował bar i wprowadził w swoim domu publicznym nowe zasady, których przestrzegać miały zarówno kurtyzany, jak i obsługa lokalu.
Młody biznesmen zwrócił się do ciecia:
- Od dziś, pana zadaniem nie będzie jedynie sterczenie przy drzwiach i witanie gości, ale także liczenie klientów. Co miesiąc będziesz mi pan przygotowywał sprawozdanie. Oprócz tego, co piątą osobę, która od nas wychodzi, będziesz pan pytał o to, czy jest zadowolona ze świadczonych przez nas usług i czy wprowadziłaby jakieś zmiany. Wszelkie sugestie masz pan notować i dołączać do sprawozdania.
Cieć zafrasował się.
- Bardzo chciałbym sprostać temu zadaniu, ale niestety – nie umiem czytać, ani pisać. Nie potrafiłbym więc przygotowywać takich sprawozdań.
- W takim razie bardzo mi przykro, ale muszę pana zwolnić. – rzekł przedsiębiorca – Dostaniesz pan parę groszy odprawy, abyś pan mógł dać sobie radę, do czasu kiedy trafi się inna praca.
Mężczyzna, który pół życia przepracował w burdelu poczuł, że niebo wali mu się na głowę. Jedynymi bowiem rzeczami, które umiał robić było witanie klientów lupanaru oraz okazjonalne reperowanie zdezelowanych łóżek i starych mebli.
„Skoro nie ma już dla mnie miejsca w domu publicznym, to czemu by nie zając się drobnymi, odpłatnymi usługami naprawczymi?” - pomyślał. Otworzył więc swój stary kufer z narzędziami. Na jego dnie leżał leciwy młotek i sterta zardzewiałych gwoździ.
Niewiele myśląc, mężczyzna podjął decyzję o zainwestowaniu pieniędzy z odprawy w nowy, sprawny sprzęt. Problem był jednak taki, że w miasteczku nie było żadnego sklepu z narzędziami, więc nieszczęśnik musiał wraz ze swoim mułem wyruszyć po zakupy do oddalonego o parędziesiąt kilometrów, większego miasta. Zajęło mu to cztery dni. Ale cieszył się – za dużą część kasy, którą miał, kupił wielką skrzynię pełną młotków, kluczy i śrubokrętów.
Wszyscy jednak szybko zorientowali się, jakim skarbem dysponuje ich sąsiad i już po kilku godzinach od jego powrotu do miasteczka, zjawił się u niego pierwszy gość.
- Czołem sąsiad! - ryknął wąsaty przybysz – Przyszedłem młotek pożyczyć.
- Witaj, Manolo - mruknął właściciel kuferka pełnego skarbów – Jak ci pożyczę młotek, to pozbawisz mnie roboty. Wiesz, mam już kilka zleceń. Starej Marii pękł taboret, kiedy sadzała na nim swoją ciężką dupę. Chce mi zapłacić za naprawę…
- Słuchaj, hermano. Ja Ci dam kasę za wypożyczenie tego młotka. Powiesz starej Marii, że coś ci wypadło, i że naprawisz jej ten taboret jutro. Co ty na to? Wiesz, nie każdy ma cztery dni, żeby jechać do miasta po narzędzia…
Mężczyzna zgodził się na taki układ. „Nie każdy ma cztery dni, żeby jechać do miasta po narzędzia.” - te słowa dały mu sporo do myślenia. Następnego dnia, zamiast zabrać się za naprawę taboretu, były odźwierny domu publicznego udał się w kolejną podróż do miasta. Po czterech dniach wrócił wlokąc ze sobą nowy zestaw narzędzi.
Nad wejściem do swojego domu przybił deskę, na której jeden z jego piśmiennych sąsiadów napisał „Wypożyczalnia i sprzedaż narzędzi”. Wkrótce ludzie zaczęli dosłownie bić się o jego produkty. Zapotrzebowanie na klucze, śrubokręty, młotki i obcęgi było tak duże, że wkrótce wszystkie narzędzia zniknęły z półek, a mężczyzna musiał udać się na następną ekspedycję do miasta.
Tak mu mijały tygodnie. Za zarobione pieniądze, były cieć wynajął szopę, do której przeniósł swój biznes. Pewnego dnia wizytę złożył mu jego stary kolega.
- Słuchaj, amigo – powiedział – Jak wiesz, jestem kowalem. Zatrudnij mnie u siebie, a zacznę produkować narzędzia tu na miejscu. Zaoszczędzisz czas i pieniądze! Powiem ci tylko jakiego sprzętu potrzebuję, a na tyłach twojej szopy zrobimy dla mnie mały warsztat.
Pomysł spodobał się biznesmenowi i już wkrótce jego przyjaciel przystąpił do produkcji narzędzi. O sklepie zrobiło się głośno. Zakupy robili tam już nie tylko sąsiedzi, ale także i mieszkańcy okolicznych wsi i miasteczek. Nie minęło pięć lat, gdy facet, który jeszcze do niedawna nie mógłby sobie wyobrazić, że będzie robił coś innego, niż witanie gości burdelu, stał się prawdziwym potentatem branży narzędziowej!
Pieniędzy miał już na tyle dużo, że stać go było na pławienie się w luksusie. Zamiast jednak wydawać kasę na zbytek, wspaniałomyślnie zdecydował się zrobić coś pożytecznego. Zbudował szkołę. Od teraz dzieciaki z jego miasteczka wreszcie mogły nauczyć się rachować, czytać i pisać. Miały szansę na wyrwanie się z tej zapyziałej dziury!
Otwarcie szkoły poprzedzone było głośną fetą. Przygotowano wielką ucztę dla zgromadzonych, a orkiestra wygrywała skoczne melodie, do których łzawym fałszem zawodzili los mariachis. Opasły burmistrz, ocierając rękawem łzy spływające po tłustym policzku, przeciął wstęgę. Owacjom nie było końca.
W końcu nadszedł najważniejszy moment ceremonii. Burmistrz wszedł na podest i zaprosił do siebie fundatora pierwszej lokalnej szkoły, aby wręczyć mu klucze do bram miasteczka. Kiedy oklaski ucichły, włodarz zwrócił się do dobroczyńcy:
- Jestem niezwykle zaszczycony mogąc wręczyć panu ten oto długopis. W imieniu moim oraz wszystkich tu zebranych, chciałbym pana prosić o złożenie pierwszego, honorowego podpisu w szkolnej księdze pamiątkowej.
- To dla mnie wielkie wyróżnienie. Nie mogę jednak spełnić pana prośby. Nie umiem bowiem pisać ani czytać. Jestem analfabetą. - uprzejmie odparł mężczyzna.
- Pan?! - z niedowierzaniem zakrzyknął burmistrz. Po chwili jednak spojrzał na tłum, który w milczeniu czekał na rozwój wydarzeń. Odchrząknął więc i podniosłym, drżącym ze wzruszenia głosem rzekł:
- Ten tu mężczyzna, który własnymi rękoma zbudował wielkie imperium przemysłowe, który dał pracę setkom ludzi, który budując szkołę, zadbał o wykształcenie przyszłych pokoleń… Ten właśnie człowiek jest analfabetą! Odpowiedzmy sobie więc na pytanie: Kim by dziś był nasz dobroczyńca, gdyby umiał czytać i pisać?
Zanim rozległy się brawa, a zebrane wśród publiczności dzieci znalazły czas na wyciągnięcie motywujących wniosków z przemowy burmistrza, głos zabrał sam zainteresowany.
- Znam odpowiedź na to pytanie. Gdybym umiał czytać i pisać to dziś, proszę pana, pracowałbym jako cieć w burdelu.
Ech te filmowe miasteczka na Dzikim Zachodzie, gdzie zawsze musi być wielki saloon z burdelem i szeryf, ale nie ma kowala ...
burdele tak bardzo rozpalają wyobraźnię ludzi... dopóki nie zacznie tam pracować córka lub zona. Wtedy już gdzieś ten burdel-romantyzm znika nagle... och
Kamileo Ameryki nie odkryłeś, zawsze tak było jest i będzie, że facet ochoczo będzie chędożył kobiety, ale od córki wara.
Ta historyjka krąży po sieci w wersji z facetem, który chciał być sprzątaczem w Microsofcie, ale nie miał adresu mailowego. Zaczął handlować, założył firmę, a potem korporację handlową. I dalej nie miał maila. "Panie, bez maila taki sukces? jakby Pan używał nowoczesnych narzędzi komunikacji, to wtedy kim by Pan był?" "Sprzątaczem w microsofcie".
@Geoffrey A co najważniejsze potrzebowałeś do opisania tego kilku linijek a nie kilku stron w galerii...
Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 29 grudnia 2016 o 23:24
Był dowcip z Masztalskim, który płacił gotówką w sklepie z diamentai na Mahtattanie.
Zapytany, dlaczego nie wypisuje czeku, powiedział, że gdyby umiał - to by w Hucie Katowice pracował.
Nie chwalę opcji chodzenia do prostytutek, ale skoro facet mimo starań nie może znaleźć sobie dziewczyny, po latach poznawania kobiet żadna go nie chce, to dlaczego miałby ciągle walić i jeszcze dokładać sobie cierpień? W takich przypadkach to całkowicie zrozumiałe, że mężczyzna po wielu latach w końcu pragnie poczuć kobiece ciało.
O już dziewczyny Cię zminusowały. :D Logika lasek - żadna Cię nie chce, ale na dziwki też masz nie chodzić. Najlepiej byś walił przez resztę życia.
Nie lubię takich historyjek, niby pokazuje, że wszystko można osiągnąć nie mając zupełnie nic! A w prawdziwym życiu, są potrzebne pewne rzeczy...
Historyjka zapewne zmyślona, ewentualnie przerobiona, ale morał jest taki, że sztuką życia jest przekuć swoje wady w zalety.
@Carmelot Pewnie że zmyślona, przynajmniej trzy różne wersje tej historii znam. Ale własnie sęk w puencie i jak to ująłeś morale, jaki by on nie był
Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 30 grudnia 2016 o 0:21