Nie rozumiem problemu? A raczej mam wrażenie, że wyszły z igły nie tyle widły, co kampania reklamowa.
Są różne tłumaczenia na rynku różnych rzeczy i własnie pojawiło się nowe - no i co z tego? Gdy odpalasz film na netfliksie polska ścieżka dźwiękowa zwykle różni się od napisów, czytałem kiedyś wersję Zakonu Feniksa, gdzie testrale nazywade były śmiercośladami. Skoro tutaj tłumacz stwierdził, że Ania jest z zielonych szczytów, to z jakiegoś powodu tak jest. Nie musi być to przecież szczyt w rozumieniu góry.
OdpowiedzKomentuj obrazkiem
Zmodyfikowano
1 raz.
Ostatnia modyfikacja:
28 stycznia 2022 o 21:38
@micb "Odpalając film na netfliksie polska ścieżka dźwiękowa zwykle różni się od napisów". Czyli ścieżka odpala i się różni.. Używając imiesłowów warto wiedzieć jak się to robi.
Mnie, kiedyś, dawno temu, nauczycielka wbiła w głowę przykład "idąc do domu padał deszcz". Czyli deszcz szedł i padał.
Czy dzieci chodząc do szkoły i wciąż się ucząc faktycznie czegoś się uczą?
@PaniMisiaczkowa A myślisz, że każdy uczeń przeczytał każdą lekturę? Bo ja osobiście bardzo wielu lektur nie przeczytałem w ogóle, a niektóre tylko w części, bo mnie zanudzały.
@obserwatorprzyrody Wielokrotnie zmodyfikowaną. Pierwotnej wersji Skibniewskiej tez wielu by dziś nie przetrawiło. Za to Łoziński to właśnie tłumaczenie w stylu "Ania z Zielonego Wzgórza" (spolszczenia nazw i imion), a Skibniewska bliższa jest "Anne z Zielonych Szczytów".
@obserwatorprzyrody Właśnie o to samo tutaj chodzi. Nie ma paniki, tylko jest zastanawianie się nad sensem. Tłumaczenia ugruntowane są ugruntowane:) I nikt nie będzie mi czerwia pustyni zastępował "piaskową glizdą" :D
@tomkosz Na pewno? Tak samo zapewne gadali pasjonaci katastrofy Titanica o filmie "SOS Titanic" z 1958, który przez wiele lat był żelazną klasyką "w tym temacie". A jednak dzisiaj, dla nas, Titanic to film Camerona. Nawet całkiem niezłego, dwa lata wcześniejszego Titanica z Catherine Zeta-Jones mało kto dziś pamięta.
Pani tłumaczka Bańkowska ma 81 lat i najwyraźniej postanowiła przejść do historii polskiej translatoryki jako osoba, która nie wie, co czyni. Popełniając to tłumaczenie, bo przecież nie przekład! naruszyło pewien kod kulturowy i jest z tego dumna, pomimo, iż tłumaczenie roi się od błędów i niezrozumienia znaczenia słów oryginału. Stąd powstał potworek, który podzieli losy Misi Fru Fru, czy jak tam było neo Puchatkowi i Fizi Pończoszanki jak za głębokiej komuny nazwano PiPi.
Tłumacz ma iść za autorem, a nie wychodzić przed szereg. Pani Bańkowska wyszła mocno przed szereg i... poniesie sromotną klęskę, a jej tłumaczenie kultowej powieści trafi do historii translatoryki do działu "jak nie należy tłumaczyć dzieł literackich".
@tema_lina No proszę, jaka gównoburza wyszła.... Nikt przecież nie wycofuje poprzednich wersji książki - nadal można je kupić, czytać i lubić. Pani Bańkowska nie wyszła przed szereg, tylko do niego wróciła, ponieważ to wcześniejsze tłumaczenie jest sprzeczne z koncepcją autorki. Wydawnictwo ma prawo zrobić takie tłumaczenie, jakie chce - jest wiele uwspółcześnianych dzieł, na rynku wiele książek ma swoje nowe wersje - niektóre tłumaczenia mają swoich zwolenników i przeciwników i jest to normalne (jak Władca Pierścieni).
Nie podoba mi się nowe tłumaczenie, wolę poprzednie, nie muszę i nie chcę nowego kupować, ale nie dziwię się, że tłumaczka postanowiła spróbować przełożyć książkę bardziej dosłownie. Sam jestem tłumaczem i rozumiem jej podejście. Rozumiem też podejście tłumaczki sprzed stu lat, kiedy panowały inne zasady i inny warsztat.
@tema_lina Nie zgadzam się. To dawna tłumaczka popełniła błędy, które może i utrwaliły się w kulturze - ale nie oddają tekstu.
Wystarczy przeczytać wywiady z nią by odkryć, że np. tłumaczenie green gable jako zielone wzgórze nie podobało się autorce - bo chodziło o pokoik z zielonym szczytem na dachu. I ogólnie: dokonywanie tłumaczenia kanadyjskiej książki ze szwedzkiego...
Jeżeli ludzie przestaną być tacy oburzeni jak ktoś śmiał tknąć "Anię", to może dojdą do tego, że dla współczesnego dziecka bohaterka o imieniu Anne, która mieszka w konkretnym miejscu o konkretnej nazwie geograficznej i jest kanadyjką nie będzie tak trudna do zrozumienia, jak jeszcze 100 lat temu.
W tych wywiadach było też o odnajdywaniu nawiązań literackich (np. cytatów z wierszy). Jak wyszła całość? Ocenić można dopiero jak i jeżeli się przeczyta, prawda?
@RomekC Chociażby. Autorce bardzo zależało na tytule i ubolewała, że w przekładach go zmieniono. Zasadniczo to w książce o żadnym wzgórzu nie ma nawet mowy. Podobnie było, zdaje się, z imionami, szczególnie tymi, które nie tyle przetłumaczono, co wymieniono na inne.
@jonaszewski No ale nowe tłumaczenie także "jest sprzeczne z koncepcją autorki" - "Zasadniczo to w książce o żadnym wzgórzu nie ma nawet mowy" tak jak nie ma mowy o szczytach.
@RomekC Oczywiście, że jest mowa o szczytach. Tylko po angielsku słówko gables jest jednoznaczne, a polski szczyt ma znaczeń kilka. Ja bym raczej mówił o Ani spod Zielonego Dachu (bo tak się składa, że dom Ani rzeczywiście ma zielone dachy), a może w ogóle przetłumaczył to inaczej.
Zielone Wzgórze, którego przecież nie było, to coś w rodzaju "Ani z Zielonego Jeziora" albo "Ani z Zielonego Wieloryba", czyli tytuł oderwany od treści książki. Ale jest chwytliwy, wpada w ucho o wiele lepiej niż zielone szczyty. Poza tym Bersztajnowa w tłumaczeniu posiłkowała się przekładem szwedzkim, który też nie musiał być dokładny.
Co ciekawe, już w 2013 roku Piotr Oczko napisał krytyczny tekst "Anna z domu o zielonym dachu.
O cyklu powieściowym Lucy Maud Montgomery". Tylko przeszedł niezauważony.
Wciągnęła mnie dyskusja z Togą @jonaszewski. Na początku zastanawiałem się jaki jest sens abym ja, laik w dziedzinie tłumaczenia, dyskutował z zawodowcem. Doszedłem jednak do wniosku, że "mam prawo" bo jestem odbiorcą tłumaczeń których Ty możesz być autorem.
Pogrzebałem nieco, nie czytałem "Ani z Zielonego Wzgórza" czy "Anne z Zielonych Szczytów", w temacie i ciekawe rzeczy odkryłem. Posłużę się fragmentem który napisała mi koleżanka:
"...Zielone Wzgórze, zapewne podobnie jak Green Gables, to nie był jakiś opis sytuacji/okoliczności, w których ta Ania żyła, tylko nazwa własna tej posiadłości farmy jej opiekunów, bo tam w ogóle na tej Wyspie Księcia Edwarda, czy też w jakimś większym regionie Kanady posiadłości/ domy/ farmy miały wtedy swoje nazwy. O ile dobrze pamiętam Zielone Wzgórze mieściło się w miejscowości Avonlea. Potem w trakcie swojego życia Ania mieszkała jeszcze w posiadłościach Szumiące Topole i Złoty Brzeg..."
Jeśli prawdą jest to co napisała mi koleżanka, to tłumaczka nowego wydania jest niekonsekwentna. Pozostawiła imię własne Anne ale przetłumaczyła nazwę własną Green Gables.
Co Ty na to?
OdpowiedzKomentuj obrazkiem
Zmodyfikowano
1 raz.
Ostatnia modyfikacja:
1 lutego 2022 o 11:52
@RomekC Książki, które tłumaczę, na ogół nie są zbyt popularne (m.in. podręcznik psychologii, ekonomii....), choć kilka fajnych pozycji bardziej beletrystycznych się trafiło, więc może miałeś z nimi styczność, jeśli lubisz książki historyczne :)
Każdy ma prawo do własnej opinii, ja przedstawiam ją trochę "od drugiej strony", Ty - od swojej, jako czytelnika. Co więcej, ja jestem tłumaczem z zawodu i z praktyki, ale z wykształcenia ekonomistą. Być może umyka mi więc jakaś teoretyczna podbudowa, której uczą na studiach filologicznych. Potrzebujemy więc jeszcze filologa do tej dyskusji :)
Z tłumaczeniem nazw jest szkopuł, bo trzeba się na coś zdecydować. Nie sposób tłumaczyć wszystkiego, bo wyjdą głupoty (Avonlea powinno być więc zapewne Nadrzeczną Łąką, bo avon pochodzi od celtyckiego "rzeka", a lea to m.in. "łąka"). Z drugiej strony nie można nie tłumaczyć żadnych nazw, bo czytelnik się pogubi w mnogości obcych sformułowań. Tak, domy miały swoje nazwy, przydatne, kiedy nie istniały adresy. Ale skoro nie było tam żadnego wzgórza, to raczej nie nazwano domu od niego, miał natomiast zielone dachy. Tłumaczenie niczego tutaj nie modyfikuje, oddaje jedynie rzeczywistość.
Jak pisałem, mnie się ten sznyt starych przekładów podoba. Też trudno by mi było pogodzić się z Marillą, Matthew czy Anne. Jestem zdeklarowanym wyznawcą Zygmunta Freuda i Jerzego Waszyngtona, nie Sigmunda Freuda i George'a Washingtona. Niemniej świat się zmienia, ludzie są bardziej świadomi, nie trzeba wszystkiego im już aż tak przybliżać, żeby zrozumieli. Nie wyjdzie już dzisiaj komiks O "Błysku Gordonie" ani o "Człowieku-Pająku".
Przekład to sztuka, a więc jest w niej pewna dowolność i swoboda w ustalaniu reguł. Po prostu jeden z 16 istniejących przekładów został lepiej zauważony i wzbudził kontrowersje, choć nie jest pierwszym, który zmieniał oryginalne tłumaczenie.
@jonaszewski "...z wykształcenia ekonomistą. Być może umyka mi więc jakaś teoretyczna podbudowa, której uczą na studiach filologicznych. Potrzebujemy więc jeszcze filologa do tej dyskusji :)"
Podoba mi się takie podejście :-)
"...skoro nie było tam żadnego wzgórza, to raczej nie nazwano domu od niego, miał natomiast zielone dachy. Tłumaczenie niczego tutaj nie modyfikuje, oddaje jedynie rzeczywistość."
Podobno właśnie było wzgórze. Nie czytałem książki - opinia koleżanki.
Co masz na myśli pisząc "oddaje jedynie rzeczywistość"? Pytam bo podchodzę do tego w ten sposób, że czytając tytuł wyobrażam sobie go. W pierwszym przypadku wyobrażam sobie dziewczynę na jakimś zielonym wzgórzu. W drugim dziewczynę mieszkającą w wysokich górach na jakiś szczytach.
"Przekład to sztuka, a więc jest w niej pewna dowolność i swoboda w ustalaniu reguł. Po prostu jeden z 16 istniejących przekładów został lepiej zauważony i wzbudził kontrowersje, choć nie jest pierwszym, który zmieniał oryginalne tłumaczenie."
Może ten przekład jest celowy aby wzbudzić kontrowersje? Dobra reklama nowego wydania książki.
@RomekC "Oddaje rzeczywistość", ponieważ ten dom realnie istnieje i pisarka się na nim wzorowała. W książce jest wzgórze, bo tłumaczka konsekwentnie to wzgórze tam umieszczała, ale nie wydaje mi się, żeby istotnie się tam znajdowało.
Co do kontrowersji - może tak było, a może nie. Skoro istnieje 16 przekładów i nie w każdym jest zielone wzgórze, to po prostu ten jeden miał pecha - bo został rozdmuchany.
@Arcykretyn Skoro zrobiono już pięć przekładów "Nędzników", nic nie stoi na przeszkodzie, by istotnie zrobić i szósty. Język się zmienia, teksty sprzed czterystu lat byłyby dla nas kompletnie niezrozumiałe, więc jeśli chce się zainteresować współczesnego czytelnika, czasami warto coś uwspółcześnić.
@daclaw Zwracam uwagę na brzmienie imion we wzmiankowanej biblii ,ܝܫܘܥ ,ܝܫܘ tego za cholerę nie czyta się "Jezus" ישוע ,ישו tego też nie,a pani Bańkowska między innymi nie oryginalnych imion się czepia.
Jak ze szczytów, to ze szczytów! Szczytowanie jest ważne!
Każdy ma prawo do orgazmu,
Orgazm nas chroni od marazmu.
A poważnie, nie czytałem. Podejrzewam że się nie przebije, już ze względu na tytuł. Ale może sprawi, że więcej osób sięgnie do "starego" tłumaczenia? Albo do oryginału?
Skoro argumentuje że w Kanadzie żadna dziewczynka nie ma na imię Ania, to konsekwentnie niech w ogóle porzuci pracę tłumacza, bo w Kanadzie nie używa się słów "zielone", "szczyty" itd.
Nie wiem, czy nowe tłumaczenie jest lepsze czy gorsze, nie ma nic złego w tym, że powstają nowe tłumaczenia (choćby dlatego, że przez sto lat język, którym się posługujemy, nieco się zmienił). Natomiast na dwie rzeczy warto zwrócić uwagę.
1. Jeśli chodzi o imiona, które w tradycyjnym tłumaczeniu zostały "spolszczone" (Mateusz, Maryla, Józia, Janka…) - ta praktyka dziś w zasadzie w przekładach nie jest stosowana. Akcja każdej powieści toczy się w określonym kręgu kulturowym i jeśli ktoś w powieści ma na imię John, to jest Johnem, a nie Janem. Wyobraźcie sobie, że bohaterem książek o młodym czarodzieju jest Henio Potter, a jego najlepsi przyjaciele to Romek Weasley i Hania Granger. Trochę bez sensu, prawda?
2. Jeśli chodzi o "zielony szczyt" - to niestety autorka nowego tłumaczenia ma rację. "Green gables" w tytule oryginału to nie jest żadne "zielone wzgórze", tylko właśnie "zielony szczyt (domu)". Chodzi o "szczyt" w znaczeniu architektonicznym: https://en.wikipedia.org/wiki/Gable
Ania (czy Anne :-) nie mieszkała na żadnym wzgórzu - jej pokój znajdował się na górze domu, a jego okno było na zielonym "szczycie"(z tego co pamiętam, ten dom miał szczyty pomalowane na różne kolory). To akurat jest w książce dość jasno powiedziane, więc niezależnie od naszych przyzwyczajeń (i od tego, że zapewne w kulturze popularnej to "zielome wzgórze" pozostanie już na zawsze) autorka nowego tłumaczenia ma rację.
OdpowiedzKomentuj obrazkiem
Zmodyfikowano
3 razy.
Ostatnia modyfikacja:
28 stycznia 2022 o 10:18
@13Puchatek No to zgodnie z rzeczywistością należałoby to przetłumaczyć - Anne z zielonego poddasza, Anne z zielonego piętra, bo szczyt - to ściana zewnętrzna, a Ania mieszkała w pokoiku, a nie na ścianie.
@13Puchatek Autorka pisała po angielsku - tam może "gables" to często i potocznie używane określenie (nie jestem literaturoznawcą). U nas - widząc tytuł "Anna z zielonych szczytów" raczej pierwsze, z czym sobie skojarzysz, to, że powieści jest o Annie z jakichś gór, które mają zielone szczyty. Szczyt w znaczeniu ujętym w tytule rzadko u nas występuje oddzielnie - z reguły używa się raczej określenia - ściana szczytowa, zachowując sam szczyt dla określeń oznaczających wierzchołek góry, czy czegoś innego. Myślę, że właśnie dlatego już przy pierwszym tłumaczeniu zmieniono owe "gables' na wzgórze - po prostu lepiej brzmi. Po prostu - wcześnie "Anię z Zielonego Wzgórza" spolszczono, a autorka dyskutowanego tłumaczenia przetłumaczyła. :-)
@13Puchatek Niby masz rację, ale nie do końca.
Ad 1 To, że w cyklu powieści o Harrym Potterze nie zmieniono imion i nazwisk wynika z żądania autorki, a nie z tradycji translatorskiej. Kiedyś, np. gdy powstawało tłumaczenie Ani, w Polsce rzadko kto znał język angielski, którego znajomość jest dziś wręcz powszechna.
Ad 2 Nie masz racji. To w architekturze nazywa się ściana szczytowa, a nie szczyt. Okno pokoju Ani było na poddaszu, właśnie na ścianie szczytowej.
Pani Bańskowska popełniła jakiś potworek tłumaczeniowy i jest z tego dumna. Czytelnicy ocenią, czy im się podoba takie ujęcie, czy nie. Przejrzałam to "dzieło" - język jest pozbawiony lekkości, dziwaczny i odstręczający od lektury. Mnie się nie podoba.
Tak się składa, że z zawodu jestem tłumaczem, tłumaczę książki od dobrych kilkunastu lat. :-) I teraz:
Ad. 1 - Nie wiem, jakie były żądania pani Rowling, Harry'ego Pottera podałem jedynie jako przykład - mogłem podać dowolny inny. Kiedyś był taki styl tłumaczeń, że imiona się przekładało (możesz to znaleźć w wielu przekładach np. z okresu międzywojennego, choć oczywiście nie we wszystkich; kapitalnym przykładem takiego tłumaczenia jest "Kubuś Puchatek" Milne'a w przekładzie Ireny Tuwim, gdzie wszystkie imiona - łącznie z Krzysiem - funkcjonują po polsku). Dziś - od dość dawna - generalnie odchodzi się od takich praktyk: nie znajdziesz chyba książki przetłumaczonej w ciągu ostatnich 50 lat, w której takiego zabiegu by dokonano (wyjątkiem mogą być książki dla małych dzieci).
Ad 2. Owszem, mam rację. Ściana szczytowa to boczna, węższa ściana budynku albo ściana zwrócona do ulicy. Po angielsku to "gable wall". Natomiast "gable" z tytułu "Ani…" to "szczyt", czyli _fragment_ ściany na wysokości poddasza, najczęściej w dachu dwuspadowym.
Szczyt może być częścią ściany szczytowej, ale może też występować na innych ścianach.
W obu artykułach masz nawet fajną ilustrację tego, czym jest "szczyt" w rozumieniu architektonicznym - te fragmenty pokolorowane na żółto.
Ad 3. (wiem, były tylko dwa punkty ;-) - absolutnie nie oceniam tego tłumaczenia, nie miałem go w ręku, jeśli twierdzisz, że jest pozbawione lekkości i zniechęca - zapewne masz rację. Nie próbuję mówić, że jest dobre / lepsze od poprzednich etc., BO GO NIE ZNAM. Wskazuję tylko na dwa punkty "atakowane" w tej dyskusji podkreślając, że nie są one tak jednoznaczne, jak niektórzy uważają.
Nie mam też wątpliwości - żeby to było jasne - że w kulturze popularnej i świadomości kulturowej "Ania z Zielonego Wzgórza" na zawsze już pozostanie "Anią z Zielonego Wzgórza" (dokładnie tak, jak Kubuś Puchatek zawsze już po polsku będzie Kubusiem Puchatkiem, a nie Fredzią Phi-Phi :-)
Zgadzam się z Tobą - po polsku "szczyt" nie kojarzy się z pojęciem architektonicznym. Dlatego też - jak już napisałem niżej, odpowiadając na komentarz tema_liny - nie oceniam ani nie bronię tego nowego tłumaczenia (zwłaszcza, że go nie znam). Odniosłem się _wyłącznie_ do tych dwóch problemów, poruszanych w dyskusji, z intencją wskazania, że "to nie jest takie proste" ;-)
@13Puchatek Tak się składa, że przed kilkunastu laty jako tłumacz zarabiałam na życie. Byłam tłumaczem konferencyjnym, podobno niezłym:) Na szczęście te czasy mam już za sobą, choć praca była ciekawa i mogłam poznać wielu ciekawych ludzi z pierwszych stron gazet.
Nie lubię dosłownych tłumaczeń, mam w świadomości, że tłumacz może i powinien sobie pozwolić na interpretację oryginału w ściśle określonych przypadkach (nie tylko idiomach). Nigdy nie podobały mi się tłumaczenia pani Bańkowskiej. To ostatnie jest katastrofą i to nie tylko moje zdanie ale też sporej części znajomych.
@13Puchatek Ktoś już pisał wcześniej, ale wydaje mi się, że najwięcej sensu miałaby "Anne z zielonego poddasza". Z nieprzetłumaczonym imieniem nie mam żadnego problemu, ale te szczyty są totalnie niejednoznaczne. Tak jakby tłumaczka chciała, żeby to dalej były wzgórza, a jednocześnie próbowała stworzyć pozory dosłownego tłumaczenia. I wyszło tak jak wyszło.
Ad 1. Nie, nie wycofuje się: napisałem, że autorka nowego przekładu ma rację - bo co do meritum ma rację. W tytule chodzi o szczyt (w znaczeniu architektonicznym), a nie o wzgórze. Natomiast to, że autorka ma rację co do meritum, nie oznacza z automatu, że zaproponowany przez nią tytuł jest dobry / lepszy / fajny etc. :-)
Ad 2. Książki tłumaczę różne - głównie literaturę faktu (reportaż literacki). Oczywiście masz poniekąd rację, że „celem tłumaczenia, np. powieści, jest wprowadzenie czytelnika w świat w którym żyją bohaterowie". Natomiast co do tego, że „…jakby autor danej powieści mówił do nas naszym językiem" - ostrożnie. Jasne, przykład, który podałeś, jest w 100% słuszny - to kwestia związków frazeologicznych w danym języku, tłumaczenia idiomów etc. Pytanie jednak, co to znaczy „naszym" językiem? Jeśli przez „nasz język” rozumiesz polski - jasne. Ale ten „nasz język” bywa bardzo różny. Innym językiem (tak po polsku, jak po angielsku) mówi dziecko, innym nastolatek, innym osoba starsza; innym językiem mówi prawnik czy lekarz (człowiek z wyższym wykształceniem), innym - robotnik czy krawcowa. Ideał dobrego tłumaczenia (…który oczywiście daleko nie zawsze daje się osiągnąć…) polega na tym, żeby z jednej strony przełożyć tekst na język odbiorcy (z angielskiego na polski), z drugiej strony - oddać w języku odbiorcy te różnice, niuanse, odcienie etc., ale z trzeciej strony - jednak pozostać w języku zanurzonym w konkretnym świecie, konkretnej kulturze etc., w której żyją bohaterowie…
Co do tego nieszczędnego szczytu - powtórzę: zgadzam się, że ten nowy tytuł jest dość nieszczęśliwy (w języku polskim pierwsze skojarzenie ze słowem "szczyt" to "szczyt góry" na przykład). Dlatego gdyby chciał się bawić w nowe tłumaczenie tek książki (nie chciałbym! ;-) pewnie kombinowałbym ze zmianą tytułu tak, aby lepiej brzmiał i lepiej się kojarzył po polsku.
Natomiast na pytanie "po co to zmieniać" odpowiem przekornie: a dlaczego nie? Czy to komuś przeszkadza? Ktoś, kto przyzwyczaił się do starego przekładu, pewnie przy nim pozostanie i przecież nikt go nie zmusi do czytania tego nowego. A może komuś się ten przekład spodoba? Nawet, jeśli mnie się nie podoba - to przecież w niczym nie przeszkadza mi, że ktoś ma inne zdanie. To trochę jak z „Władcą Pierścieni” Tolkiena: uważam, że przekład pani Marii Skibniewskiej jest piękny, przekład pana Łozińskiego kompletnie mi nie odpowiada (i mogę bardzo dokładnie uzasadnić, dlaczego mi nie odpowiada i co mi się w nim nie podoba). Ale jak ktoś woli czytać w przekładzie Łozińskiego - w porządku. NIkt przecież nie mówi: „Teraz wyrzucamy do kosza stary przekład i obowiązuje wyłącznie nowy!".
Jeszcze jeden przykład: wielu tłumaczy przekładało dramaty Szekspira. Przekładów „Hamleta" na polski jest zdaje się ponad 20! Było tradycyjne, przez długi czas uznawane za najbardziej kanoniczne tłumaczenie Leona Ulricha. Było tłumaczenie Macieja Słomczyńskiego, Romana Brandstaettera, Jarosława Iwaszkiewcza… Każde ma swoich zwolenników. Ja uwielbiam Szekspira w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka - i moje prawo.
OdpowiedzKomentuj obrazkiem
Zmodyfikowano
1 raz.
Ostatnia modyfikacja:
31 stycznia 2022 o 15:01
Tak, jak napisałem, w ogóle nie wypowiadam się na temat całości tego tłumaczenia - nie miałem go w ręku i raczej leć nie będę, „Ania…" (w dowolnym tłumaczeniu ani w oryginale) nigdy nie należała do moich ulubionych lektur :-)
Zgadzam się co do dosłownych tłumaczeń, oczywiście. To zdaje się Voltaire powiedział kiedyś (dziś uznalibyśmy to za niepoprawne politycznie… ;-) że „…tłumaczenia są jak kobiety: albo piękne, albo wierne” ;-)
Jak to z gównoburzami bywa, zazwyczaj są cudownie nielogiczne. Tłumaczenie LOTRa Łozińskiego? No przecie koszmar, JAK TO SPOLSZCZYŁ IMIONA?! Tłumaczenie Ani Bańkowskiej przecie koszmar, JAK TO NIE SPOLSZCZYŁA IMION?!
Inna sprawa, że Ania pomimo bycia koszmarkiem (osobiście nie toleruję książki) stała się klasykiem funkcjonującym w świadomości pokoleń, więc nowe tłumaczenie raczej się nie przyjmie właśnie z tego prostego względu, tak jak tłumaczenie Łozińskiego zginęło w historii pomimo wydania wersji poprawionej.
@Rhanai Jeśli się nie przyjmie, to jest to przede wszystkim problem wydawnictwa. Tak samo było z Fredzią Phi-Phi. Nie ma sensu wprowadzać jakiejś cenzury, która by zatwierdzała wyłącznie jedno (na ogół najlepsze tylko dlatego, że pierwsze) tłumaczenie, betonując je po wsze czasy.
Natomiast jeśli wydawnictwo chce sobie coś opublikować, to niech publikuje. Ludzie zagłosują portfelami, ale czy warto kruszyć o to kopie na forach?
Spolszczanie imion to dla mnie jest przede wszystkim taki sznyt dawnych przekładów, choć w "Ani z Zielonego Wzgórza" denerwuje czasem niekonsekwencja, ponieważ nie każde imię zostało przetłumaczone, a niektóre wręcz pozmieniano (jak Rachel). Bańkowska wspomina też o niespójnościach w rodzaju dodania kropli walerianowych do ciasta (zamiast mało znanego u nas leku) - to akurat uważam za sztukę przekładu, by tekst przybliżyć czytelnikowi, zmieniając może treść, ale nie istotę książki. Zielone szczyty też nie brzmią najlepiej. W ogóle wolę starą szkołę przekładu, choć czasem posuwano się za daleko, wręcz wywalając kawałki, które nie pasowały lub których tłumacz nie rozumiał.
OdpowiedzKomentuj obrazkiem
Zmodyfikowano
1 raz.
Ostatnia modyfikacja:
31 stycznia 2022 o 9:42
@Gesser Tłumaczenie, które spopularyzowało Pottera narzuciło już formę przyjmowania utworu. Jednakżę, gdyby to pierwsze tłumaczenie było doskonałym spolszczeniem to pewnie teraz większość wolałaby owego "Henia Pottera". Zauważ, że w "Ani z Zielonego Wzgórza" spolszczone zostały jedynie imiona - nazwiska pozostały oryginalne.
Do dziś pamiętam jak po pierwszej lekturze Diuny z jej Freemenami przeczytałem drugie tłumaczenie z Wolanami. Autor chyba inspirował się "kultowym" polskim RTS "Polanie", ale jakoś nie mogłem tego strawić :)
Czy wraz z ukazaniem się nowego przekładu, wszystkie wydania starego zostaną wpisane na indeks, skonfiskowane i spalone? Czy będą kary za ich czytanie?
Z innej beczki, wiesz czego ja bym chciał? Żeby ktoś wziął obcojęzyczne wydania Sienkiewicza i przetłumaczył na współczesny polski, bo tego się - kuna - w polskim oryginale już czytać nie da. Podobnie jak większości lektur.
OdpowiedzKomentuj obrazkiem
Zmodyfikowano
2 razy.
Ostatnia modyfikacja:
31 stycznia 2022 o 9:59
@daclaw
Ale co ty mówisz, to przecież klasyka! Hurrr, durrr!
Swoją drogą i tak Sienkiewicz jest najbardziej lakkostrawną lekturą z "polskiej klasyki".
W porównaniu do Prusa czy Słowackiego czytanie powieści Sienkiewicza nie przysparza aż takiego bólu głowy i odruchu "o ja pier....".
Na bodajże drugich ćwiczeniach z translatoryki tłumaczono nam, że nigdy nie należy stosować tłumaczenia dosłownego, to największy grzech tłumacza. Wyrazy często mają wiele znaczeń w tłumaczeniu na inny język i wybór poprawnego zależy od kontekstu tłumaczonego tekstu. Ponadto powinno się dostosowywać tłumaczone teksty do odbiorcy w danym kraju, na przykład: tłumacząc anglojęzyczną bajkę w której autor/ka zastosował/a by znaną amerykańską kołysankę "Mary had a little lamb" spokojnie w polskim tłumaczeniu można użyć polskiego odpowiednika "Kotki dwa" (wyjątkiem jest sytuacja, gdyby taka "podmianka" miała wypaczyć wątek) czyli kołysanki, którą polski czytelnik zna i kojarzy, a kołysanka o Mary i jej owieczce nic polskiemu czytelnikowi nie powie. Doskonale widać te zabiegi we współczesnych bajkach, np "Shreku" albo "Krainie lodu" gdzie tekstu często zmieniano, a czasem wręcz pisano od nowa całe fragmenty ("Mam tę moc" z Krainy Lodu, w oryginale to "Let it go" co w wolnym tłumaczeniu można rozumieć jako "uwolnij to" , w hiszpańskiej wersji brzmi zaś "libre soi" czyli "jestem wolna"). Tłumaczenie tej Pani aż prosi się o "pojechanie" go klasykiem translatorskich żartów: "Wysoka izbo" tłumaczone jako "tall room" czy też "wieś zabita dechami" jako "village killed by desks". Generalnie, mniej google translator a więcej myślenia.
@rademenes_82
no ale jak nazwiesz przegięcia w drugą stronę, gdy przesadzono z "przybliżenieniem treści" i masz takie kwiatki jak opowieść o Dzikim Zachodzie z kowbojami Romkiem i Staszkiem (nie, to nie są imigranci znad Wisły).
Tłumaczenie wymaga zrównoważenia między swojskością (byś rozumiał co sie dzieje) i obcością (byś miał świadomość, że to opowieść z innej krainy). Nie wiem jak wyszło nowe tłumaczenie Ani - ale sam pomysł jest dobry. Popularne książki przynajmniej raz na 50 lat powinny mieć nowe tłumaczenie "od zera" używające w tłumaczeniu współczesnego języka używanego przez odbiorców.
@rademenes_82 Wszystko zależy od kontekstu. Kontekst jest bogiem. Bajka dla dzieci to co innego niż na przykład obyczajowy film amerykański, w którym jeden z bohaterów nagle odzywa się "nie od razu Kraków zbudowano". No przepraszam bardzo... Takich odpowiedników bym nie chciał, a jednak przykład jest autentyczny (i rażący, przynajmniej dla mnie).
"...Takich odpowiedników bym nie chciał..."
Bo jesteś tłumaczem @jonaszewski. Zwracasz uwagę na aspekty kulturowe danego języka. Ja wolę przejrzystość.
A propos "nie od razu Kraków zbudowano" po hiszpańsku to "No se ganó Zamora en una hora". W dosłownym tłumaczeniu "Zamora nie została zdobyta w ciągu godziny". Zamora to miasto w Hiszpanii. Z kontekstu można domyślić się o co chodzi. Ja jednak wolę podążać za fabułą niż głowić się "o co chodzi z tą Zamorą?" Czy to jakaś twierdza, kobieta, jakieś uprawnienie...
@rademenes_82 "Mam tę moc" to ciekawy przykład. Wersja polska i rosyjska to jakby dwie różne piosenki (jeśli chodzi o wydźwięk). Polska wersja jest pełna motywacji i determinacji, w rosyjskiej poprzmiewa rezygnacja. Tam let it go oznacza "odpuścić i zapomnieć".
@RomekC Książka powinna być napisana tak, żebyś się nie zastanawiał nad tym, nad czym nie musisz (dlatego to powiedzonko w ogóle lepiej przetłumaczyć w jakiś bardziej uniwersalny sposób lub po prostu zrezygnować z niego, jeśli to nie jest istotne dla rysu postaci). Tłumacz jest świetny, kiedy jest przezroczysty. A jednocześnie jest cholernie ważnym elementem - czytałem sobie kiedyś Pratchetta w oryginale i nie podobał mi się tak bardzo jak w polskim tłumaczeniu (którego ja bym się na przykład nie podjął, bo nie uważam, że jestem aż tak dobry). Aspekty kulturowe też są ważne, bo składają się na atmosferę książki.
Ale to dobrze, że tytuł też jest inny nić w poprzednich tłumaczeniach. Już na pierwszy rzut oka będzie mozna w księgarni/bibliotece odróżnić czy to stare czy nowe. I każdy wybierze takie jakie mu będzie odpowiadało. Gorzej gdy tytuł w kilku, rożnych tłumaczeniach jest ten sam. Trzeba wtedy pamiętać/znać nazwisko preferowanego tłumacza a nie zawsze jest ono podawane w księgarniach internetowych,
A co sądzicie o wersji bez litery "z"? "Anne Zielonych Szczytów"? Tak jak Prince of Wales to nie Książę z Walii tylko Książę Walii. Nadal góry nasuwają się w pierwszej kolejności, ale po wytłumaczeniu, że chodzi o ścianę nie boli to aż tak bardzo. Przynajmniej mnie
Jak byłam dzieckiem to miało dla mnie duże znaczenie to czy tłumaczenie jest dosłowne czy spolszczone. Nie znałam angielskiego, inne języki też słabo, niepolskie imiona mi się myliły - zwłaszcza zdrobnienia albo skróty. Zawsze zastanawiałam się czy to na pewno ta sama postać czy może ktoś inny.
A jeśli chodzi o Zielone Wzgórze to byłam przekonana, że to nazwa własna posiadłości.
@QuasiNiente Dlatego w literaturze dziecięcej tłumaczy się więcej nazw. Problem tylko w tym, że zasadniczo "Ania..." nie jest literaturą dziecięcą... Raczej dla nastolatek, a kolejne tomy wręcz dla dorosłych. Dopiero Bernsteinowa ją zinfantylizowała.
Nie rozumiem problemu? A raczej mam wrażenie, że wyszły z igły nie tyle widły, co kampania reklamowa.
Są różne tłumaczenia na rynku różnych rzeczy i własnie pojawiło się nowe - no i co z tego? Gdy odpalasz film na netfliksie polska ścieżka dźwiękowa zwykle różni się od napisów, czytałem kiedyś wersję Zakonu Feniksa, gdzie testrale nazywade były śmiercośladami. Skoro tutaj tłumacz stwierdził, że Ania jest z zielonych szczytów, to z jakiegoś powodu tak jest. Nie musi być to przecież szczyt w rozumieniu góry.
Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 28 stycznia 2022 o 21:38
@micb "Odpalając film na netfliksie polska ścieżka dźwiękowa zwykle różni się od napisów". Czyli ścieżka odpala i się różni.. Używając imiesłowów warto wiedzieć jak się to robi.
Mnie, kiedyś, dawno temu, nauczycielka wbiła w głowę przykład "idąc do domu padał deszcz". Czyli deszcz szedł i padał.
Czy dzieci chodząc do szkoły i wciąż się ucząc faktycznie czegoś się uczą?
@jeszczeNieZajety Proszę, poprawione
@micb Dziękuję.
to jest ksiazka ktora przeczytala kazda baba i zaden chlop. gwarantowane. mozna by z jej pomoca okreslac plec niebinarnych.
Raczej nie masz racji. To lektura, chłopaki też musieli ją czytać.
@PaniMisiaczkowa Nie czytałem, zatem nie masz racji.
@PaniMisiaczkowa A myślisz, że każdy uczeń przeczytał każdą lekturę? Bo ja osobiście bardzo wielu lektur nie przeczytałem w ogóle, a niektóre tylko w części, bo mnie zanudzały.
@Pasqdnik82 Co nie oznacza, że nie znasz treści.
Kobiety są jak przekład: piękne nie są wierne, wierne nie są piękne...
Bez paniki.Władca Pierścieni też został podobnie przetłumoczony i jakoś wszyscy dalej czytają wersję Skibniewskiej... :-)
O.
@obserwatorprzyrody Wielokrotnie zmodyfikowaną. Pierwotnej wersji Skibniewskiej tez wielu by dziś nie przetrawiło. Za to Łoziński to właśnie tłumaczenie w stylu "Ania z Zielonego Wzgórza" (spolszczenia nazw i imion), a Skibniewska bliższa jest "Anne z Zielonych Szczytów".
@obserwatorprzyrody Właśnie o to samo tutaj chodzi. Nie ma paniki, tylko jest zastanawianie się nad sensem. Tłumaczenia ugruntowane są ugruntowane:) I nikt nie będzie mi czerwia pustyni zastępował "piaskową glizdą" :D
Z tłumaczeniami książek jest jak z kobietami:
- jak wierne to zazwyczaj nieładne,
- jak ładne to zazwyczaj niezbyt wierne.
@nemo1965 Fredzia Phi-Phi = Kubuś Puchatek
@Hannya I Fizia Pończoszanka = Pippi Langstrumpf
bez sensu. i sama zmiana i jej tlumaczenie. dla nas pozostanie ona zawsze Ania z Zielonego Wzgorza, a to tlumaczenie odejdzie do lamusa.
@tomkosz Na pewno? Tak samo zapewne gadali pasjonaci katastrofy Titanica o filmie "SOS Titanic" z 1958, który przez wiele lat był żelazną klasyką "w tym temacie". A jednak dzisiaj, dla nas, Titanic to film Camerona. Nawet całkiem niezłego, dwa lata wcześniejszego Titanica z Catherine Zeta-Jones mało kto dziś pamięta.
A więc - niczego nie można być pewnym.
Pani tłumaczka Bańkowska ma 81 lat i najwyraźniej postanowiła przejść do historii polskiej translatoryki jako osoba, która nie wie, co czyni. Popełniając to tłumaczenie, bo przecież nie przekład! naruszyło pewien kod kulturowy i jest z tego dumna, pomimo, iż tłumaczenie roi się od błędów i niezrozumienia znaczenia słów oryginału. Stąd powstał potworek, który podzieli losy Misi Fru Fru, czy jak tam było neo Puchatkowi i Fizi Pończoszanki jak za głębokiej komuny nazwano PiPi.
Tłumacz ma iść za autorem, a nie wychodzić przed szereg. Pani Bańkowska wyszła mocno przed szereg i... poniesie sromotną klęskę, a jej tłumaczenie kultowej powieści trafi do historii translatoryki do działu "jak nie należy tłumaczyć dzieł literackich".
@tema_lina No proszę, jaka gównoburza wyszła.... Nikt przecież nie wycofuje poprzednich wersji książki - nadal można je kupić, czytać i lubić. Pani Bańkowska nie wyszła przed szereg, tylko do niego wróciła, ponieważ to wcześniejsze tłumaczenie jest sprzeczne z koncepcją autorki. Wydawnictwo ma prawo zrobić takie tłumaczenie, jakie chce - jest wiele uwspółcześnianych dzieł, na rynku wiele książek ma swoje nowe wersje - niektóre tłumaczenia mają swoich zwolenników i przeciwników i jest to normalne (jak Władca Pierścieni).
Nie podoba mi się nowe tłumaczenie, wolę poprzednie, nie muszę i nie chcę nowego kupować, ale nie dziwię się, że tłumaczka postanowiła spróbować przełożyć książkę bardziej dosłownie. Sam jestem tłumaczem i rozumiem jej podejście. Rozumiem też podejście tłumaczki sprzed stu lat, kiedy panowały inne zasady i inny warsztat.
@tema_lina Nie zgadzam się. To dawna tłumaczka popełniła błędy, które może i utrwaliły się w kulturze - ale nie oddają tekstu.
Wystarczy przeczytać wywiady z nią by odkryć, że np. tłumaczenie green gable jako zielone wzgórze nie podobało się autorce - bo chodziło o pokoik z zielonym szczytem na dachu. I ogólnie: dokonywanie tłumaczenia kanadyjskiej książki ze szwedzkiego...
Jeżeli ludzie przestaną być tacy oburzeni jak ktoś śmiał tknąć "Anię", to może dojdą do tego, że dla współczesnego dziecka bohaterka o imieniu Anne, która mieszka w konkretnym miejscu o konkretnej nazwie geograficznej i jest kanadyjką nie będzie tak trudna do zrozumienia, jak jeszcze 100 lat temu.
W tych wywiadach było też o odnajdywaniu nawiązań literackich (np. cytatów z wierszy). Jak wyszła całość? Ocenić można dopiero jak i jeżeli się przeczyta, prawda?
@RomekC Chociażby. Autorce bardzo zależało na tytule i ubolewała, że w przekładach go zmieniono. Zasadniczo to w książce o żadnym wzgórzu nie ma nawet mowy. Podobnie było, zdaje się, z imionami, szczególnie tymi, które nie tyle przetłumaczono, co wymieniono na inne.
@jonaszewski No ale nowe tłumaczenie także "jest sprzeczne z koncepcją autorki" - "Zasadniczo to w książce o żadnym wzgórzu nie ma nawet mowy" tak jak nie ma mowy o szczytach.
@RomekC Oczywiście, że jest mowa o szczytach. Tylko po angielsku słówko gables jest jednoznaczne, a polski szczyt ma znaczeń kilka. Ja bym raczej mówił o Ani spod Zielonego Dachu (bo tak się składa, że dom Ani rzeczywiście ma zielone dachy), a może w ogóle przetłumaczył to inaczej.
Zielone Wzgórze, którego przecież nie było, to coś w rodzaju "Ani z Zielonego Jeziora" albo "Ani z Zielonego Wieloryba", czyli tytuł oderwany od treści książki. Ale jest chwytliwy, wpada w ucho o wiele lepiej niż zielone szczyty. Poza tym Bersztajnowa w tłumaczeniu posiłkowała się przekładem szwedzkim, który też nie musiał być dokładny.
Co ciekawe, już w 2013 roku Piotr Oczko napisał krytyczny tekst "Anna z domu o zielonym dachu.
O cyklu powieściowym Lucy Maud Montgomery". Tylko przeszedł niezauważony.
Wciągnęła mnie dyskusja z Togą @jonaszewski. Na początku zastanawiałem się jaki jest sens abym ja, laik w dziedzinie tłumaczenia, dyskutował z zawodowcem. Doszedłem jednak do wniosku, że "mam prawo" bo jestem odbiorcą tłumaczeń których Ty możesz być autorem.
Pogrzebałem nieco, nie czytałem "Ani z Zielonego Wzgórza" czy "Anne z Zielonych Szczytów", w temacie i ciekawe rzeczy odkryłem. Posłużę się fragmentem który napisała mi koleżanka:
"...Zielone Wzgórze, zapewne podobnie jak Green Gables, to nie był jakiś opis sytuacji/okoliczności, w których ta Ania żyła, tylko nazwa własna tej posiadłości farmy jej opiekunów, bo tam w ogóle na tej Wyspie Księcia Edwarda, czy też w jakimś większym regionie Kanady posiadłości/ domy/ farmy miały wtedy swoje nazwy. O ile dobrze pamiętam Zielone Wzgórze mieściło się w miejscowości Avonlea. Potem w trakcie swojego życia Ania mieszkała jeszcze w posiadłościach Szumiące Topole i Złoty Brzeg..."
Jeśli prawdą jest to co napisała mi koleżanka, to tłumaczka nowego wydania jest niekonsekwentna. Pozostawiła imię własne Anne ale przetłumaczyła nazwę własną Green Gables.
Co Ty na to?
Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 1 lutego 2022 o 11:52
@RomekC Książki, które tłumaczę, na ogół nie są zbyt popularne (m.in. podręcznik psychologii, ekonomii....), choć kilka fajnych pozycji bardziej beletrystycznych się trafiło, więc może miałeś z nimi styczność, jeśli lubisz książki historyczne :)
Każdy ma prawo do własnej opinii, ja przedstawiam ją trochę "od drugiej strony", Ty - od swojej, jako czytelnika. Co więcej, ja jestem tłumaczem z zawodu i z praktyki, ale z wykształcenia ekonomistą. Być może umyka mi więc jakaś teoretyczna podbudowa, której uczą na studiach filologicznych. Potrzebujemy więc jeszcze filologa do tej dyskusji :)
Z tłumaczeniem nazw jest szkopuł, bo trzeba się na coś zdecydować. Nie sposób tłumaczyć wszystkiego, bo wyjdą głupoty (Avonlea powinno być więc zapewne Nadrzeczną Łąką, bo avon pochodzi od celtyckiego "rzeka", a lea to m.in. "łąka"). Z drugiej strony nie można nie tłumaczyć żadnych nazw, bo czytelnik się pogubi w mnogości obcych sformułowań. Tak, domy miały swoje nazwy, przydatne, kiedy nie istniały adresy. Ale skoro nie było tam żadnego wzgórza, to raczej nie nazwano domu od niego, miał natomiast zielone dachy. Tłumaczenie niczego tutaj nie modyfikuje, oddaje jedynie rzeczywistość.
Jak pisałem, mnie się ten sznyt starych przekładów podoba. Też trudno by mi było pogodzić się z Marillą, Matthew czy Anne. Jestem zdeklarowanym wyznawcą Zygmunta Freuda i Jerzego Waszyngtona, nie Sigmunda Freuda i George'a Washingtona. Niemniej świat się zmienia, ludzie są bardziej świadomi, nie trzeba wszystkiego im już aż tak przybliżać, żeby zrozumieli. Nie wyjdzie już dzisiaj komiks O "Błysku Gordonie" ani o "Człowieku-Pająku".
Przekład to sztuka, a więc jest w niej pewna dowolność i swoboda w ustalaniu reguł. Po prostu jeden z 16 istniejących przekładów został lepiej zauważony i wzbudził kontrowersje, choć nie jest pierwszym, który zmieniał oryginalne tłumaczenie.
@jonaszewski "...z wykształcenia ekonomistą. Być może umyka mi więc jakaś teoretyczna podbudowa, której uczą na studiach filologicznych. Potrzebujemy więc jeszcze filologa do tej dyskusji :)"
Podoba mi się takie podejście :-)
"...skoro nie było tam żadnego wzgórza, to raczej nie nazwano domu od niego, miał natomiast zielone dachy. Tłumaczenie niczego tutaj nie modyfikuje, oddaje jedynie rzeczywistość."
Podobno właśnie było wzgórze. Nie czytałem książki - opinia koleżanki.
Co masz na myśli pisząc "oddaje jedynie rzeczywistość"? Pytam bo podchodzę do tego w ten sposób, że czytając tytuł wyobrażam sobie go. W pierwszym przypadku wyobrażam sobie dziewczynę na jakimś zielonym wzgórzu. W drugim dziewczynę mieszkającą w wysokich górach na jakiś szczytach.
"Przekład to sztuka, a więc jest w niej pewna dowolność i swoboda w ustalaniu reguł. Po prostu jeden z 16 istniejących przekładów został lepiej zauważony i wzbudził kontrowersje, choć nie jest pierwszym, który zmieniał oryginalne tłumaczenie."
Może ten przekład jest celowy aby wzbudzić kontrowersje? Dobra reklama nowego wydania książki.
@RomekC "Oddaje rzeczywistość", ponieważ ten dom realnie istnieje i pisarka się na nim wzorowała. W książce jest wzgórze, bo tłumaczka konsekwentnie to wzgórze tam umieszczała, ale nie wydaje mi się, żeby istotnie się tam znajdowało.
Co do kontrowersji - może tak było, a może nie. Skoro istnieje 16 przekładów i nie w każdym jest zielone wzgórze, to po prostu ten jeden miał pecha - bo został rozdmuchany.
A co jeśli to jest Ania z Polski mieszkająca za granicą?
No to ja kurde proponuję Bańkowskiej ponowne tłumaczenie "Nędzników" Victora Hugo,a po tej wprawce Biblie z oryginału, bez przekłamań i przypisów .
@Arcykretyn Skoro zrobiono już pięć przekładów "Nędzników", nic nie stoi na przeszkodzie, by istotnie zrobić i szósty. Język się zmienia, teksty sprzed czterystu lat byłyby dla nas kompletnie niezrozumiałe, więc jeśli chce się zainteresować współczesnego czytelnika, czasami warto coś uwspółcześnić.
@Arcykretyn Takim projektem była Biblia Tysiąclecia, aktualnie obowiązująca w KK. Oczywiście, z przypisami - od tego są.
@daclaw Zwracam uwagę na brzmienie imion we wzmiankowanej biblii ,ܝܫܘܥ ,ܝܫܘ tego za cholerę nie czyta się "Jezus" ישוע ,ישו tego też nie,a pani Bańkowska między innymi nie oryginalnych imion się czepia.
Jak ze szczytów, to ze szczytów! Szczytowanie jest ważne!
Każdy ma prawo do orgazmu,
Orgazm nas chroni od marazmu.
A poważnie, nie czytałem. Podejrzewam że się nie przebije, już ze względu na tytuł. Ale może sprawi, że więcej osób sięgnie do "starego" tłumaczenia? Albo do oryginału?
Może tak: Ania, zielona od szczytowania. Powieść dla dorosłych.
Skoro argumentuje że w Kanadzie żadna dziewczynka nie ma na imię Ania, to konsekwentnie niech w ogóle porzuci pracę tłumacza, bo w Kanadzie nie używa się słów "zielone", "szczyty" itd.
@Banasik Może tak było kiedyś. Ja od 35 lat mieszkam w Kanadzie i osobiście znam co najmniej dwie Anie. Tak, "Ania" w pierwszym, przypadku.
Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 28 stycznia 2022 o 17:56
Nie wiem, czy nowe tłumaczenie jest lepsze czy gorsze, nie ma nic złego w tym, że powstają nowe tłumaczenia (choćby dlatego, że przez sto lat język, którym się posługujemy, nieco się zmienił). Natomiast na dwie rzeczy warto zwrócić uwagę.
1. Jeśli chodzi o imiona, które w tradycyjnym tłumaczeniu zostały "spolszczone" (Mateusz, Maryla, Józia, Janka…) - ta praktyka dziś w zasadzie w przekładach nie jest stosowana. Akcja każdej powieści toczy się w określonym kręgu kulturowym i jeśli ktoś w powieści ma na imię John, to jest Johnem, a nie Janem. Wyobraźcie sobie, że bohaterem książek o młodym czarodzieju jest Henio Potter, a jego najlepsi przyjaciele to Romek Weasley i Hania Granger. Trochę bez sensu, prawda?
2. Jeśli chodzi o "zielony szczyt" - to niestety autorka nowego tłumaczenia ma rację. "Green gables" w tytule oryginału to nie jest żadne "zielone wzgórze", tylko właśnie "zielony szczyt (domu)". Chodzi o "szczyt" w znaczeniu architektonicznym: https://en.wikipedia.org/wiki/Gable
Ania (czy Anne :-) nie mieszkała na żadnym wzgórzu - jej pokój znajdował się na górze domu, a jego okno było na zielonym "szczycie"(z tego co pamiętam, ten dom miał szczyty pomalowane na różne kolory). To akurat jest w książce dość jasno powiedziane, więc niezależnie od naszych przyzwyczajeń (i od tego, że zapewne w kulturze popularnej to "zielome wzgórze" pozostanie już na zawsze) autorka nowego tłumaczenia ma rację.
Zmodyfikowano 3 razy. Ostatnia modyfikacja: 28 stycznia 2022 o 10:18
@13Puchatek No to zgodnie z rzeczywistością należałoby to przetłumaczyć - Anne z zielonego poddasza, Anne z zielonego piętra, bo szczyt - to ściana zewnętrzna, a Ania mieszkała w pokoiku, a nie na ścianie.
@katem
No nie :-)
Poddasze to wnętrze. Wnętrze nie był zielone. Zielony był szczyt, na którym było okno. "Green Gables". Ale tu już pretensje do autorki książki ;-)
@13Puchatek Autorka pisała po angielsku - tam może "gables" to często i potocznie używane określenie (nie jestem literaturoznawcą). U nas - widząc tytuł "Anna z zielonych szczytów" raczej pierwsze, z czym sobie skojarzysz, to, że powieści jest o Annie z jakichś gór, które mają zielone szczyty. Szczyt w znaczeniu ujętym w tytule rzadko u nas występuje oddzielnie - z reguły używa się raczej określenia - ściana szczytowa, zachowując sam szczyt dla określeń oznaczających wierzchołek góry, czy czegoś innego. Myślę, że właśnie dlatego już przy pierwszym tłumaczeniu zmieniono owe "gables' na wzgórze - po prostu lepiej brzmi. Po prostu - wcześnie "Anię z Zielonego Wzgórza" spolszczono, a autorka dyskutowanego tłumaczenia przetłumaczyła. :-)
@13Puchatek Niby masz rację, ale nie do końca.
Ad 1 To, że w cyklu powieści o Harrym Potterze nie zmieniono imion i nazwisk wynika z żądania autorki, a nie z tradycji translatorskiej. Kiedyś, np. gdy powstawało tłumaczenie Ani, w Polsce rzadko kto znał język angielski, którego znajomość jest dziś wręcz powszechna.
Ad 2 Nie masz racji. To w architekturze nazywa się ściana szczytowa, a nie szczyt. Okno pokoju Ani było na poddaszu, właśnie na ścianie szczytowej.
Pani Bańskowska popełniła jakiś potworek tłumaczeniowy i jest z tego dumna. Czytelnicy ocenią, czy im się podoba takie ujęcie, czy nie. Przejrzałam to "dzieło" - język jest pozbawiony lekkości, dziwaczny i odstręczający od lektury. Mnie się nie podoba.
@tema_lina
Tak się składa, że z zawodu jestem tłumaczem, tłumaczę książki od dobrych kilkunastu lat. :-) I teraz:
Ad. 1 - Nie wiem, jakie były żądania pani Rowling, Harry'ego Pottera podałem jedynie jako przykład - mogłem podać dowolny inny. Kiedyś był taki styl tłumaczeń, że imiona się przekładało (możesz to znaleźć w wielu przekładach np. z okresu międzywojennego, choć oczywiście nie we wszystkich; kapitalnym przykładem takiego tłumaczenia jest "Kubuś Puchatek" Milne'a w przekładzie Ireny Tuwim, gdzie wszystkie imiona - łącznie z Krzysiem - funkcjonują po polsku). Dziś - od dość dawna - generalnie odchodzi się od takich praktyk: nie znajdziesz chyba książki przetłumaczonej w ciągu ostatnich 50 lat, w której takiego zabiegu by dokonano (wyjątkiem mogą być książki dla małych dzieci).
Ad 2. Owszem, mam rację. Ściana szczytowa to boczna, węższa ściana budynku albo ściana zwrócona do ulicy. Po angielsku to "gable wall". Natomiast "gable" z tytułu "Ani…" to "szczyt", czyli _fragment_ ściany na wysokości poddasza, najczęściej w dachu dwuspadowym.
Szczyt może być częścią ściany szczytowej, ale może też występować na innych ścianach.
Na szybko: po polsku: https://pl.wikipedia.org/wiki/Szczyt_(architektura)
po angielsku: https://en.wikipedia.org/wiki/Gable
W obu artykułach masz nawet fajną ilustrację tego, czym jest "szczyt" w rozumieniu architektonicznym - te fragmenty pokolorowane na żółto.
Ad 3. (wiem, były tylko dwa punkty ;-) - absolutnie nie oceniam tego tłumaczenia, nie miałem go w ręku, jeśli twierdzisz, że jest pozbawione lekkości i zniechęca - zapewne masz rację. Nie próbuję mówić, że jest dobre / lepsze od poprzednich etc., BO GO NIE ZNAM. Wskazuję tylko na dwa punkty "atakowane" w tej dyskusji podkreślając, że nie są one tak jednoznaczne, jak niektórzy uważają.
Nie mam też wątpliwości - żeby to było jasne - że w kulturze popularnej i świadomości kulturowej "Ania z Zielonego Wzgórza" na zawsze już pozostanie "Anią z Zielonego Wzgórza" (dokładnie tak, jak Kubuś Puchatek zawsze już po polsku będzie Kubusiem Puchatkiem, a nie Fredzią Phi-Phi :-)
@katem
Zgadzam się z Tobą - po polsku "szczyt" nie kojarzy się z pojęciem architektonicznym. Dlatego też - jak już napisałem niżej, odpowiadając na komentarz tema_liny - nie oceniam ani nie bronię tego nowego tłumaczenia (zwłaszcza, że go nie znam). Odniosłem się _wyłącznie_ do tych dwóch problemów, poruszanych w dyskusji, z intencją wskazania, że "to nie jest takie proste" ;-)
@13Puchatek Tak się składa, że przed kilkunastu laty jako tłumacz zarabiałam na życie. Byłam tłumaczem konferencyjnym, podobno niezłym:) Na szczęście te czasy mam już za sobą, choć praca była ciekawa i mogłam poznać wielu ciekawych ludzi z pierwszych stron gazet.
Nie lubię dosłownych tłumaczeń, mam w świadomości, że tłumacz może i powinien sobie pozwolić na interpretację oryginału w ściśle określonych przypadkach (nie tylko idiomach). Nigdy nie podobały mi się tłumaczenia pani Bańkowskiej. To ostatnie jest katastrofą i to nie tylko moje zdanie ale też sporej części znajomych.
@13Puchatek Ktoś już pisał wcześniej, ale wydaje mi się, że najwięcej sensu miałaby "Anne z zielonego poddasza". Z nieprzetłumaczonym imieniem nie mam żadnego problemu, ale te szczyty są totalnie niejednoznaczne. Tak jakby tłumaczka chciała, żeby to dalej były wzgórza, a jednocześnie próbowała stworzyć pozory dosłownego tłumaczenia. I wyszło tak jak wyszło.
@tobimadara Albo "Anne z pokoiku z zielonym szczytem", proponowane przez samą autorkę tlumaczenia.
@RomekC
Ad 1. Nie, nie wycofuje się: napisałem, że autorka nowego przekładu ma rację - bo co do meritum ma rację. W tytule chodzi o szczyt (w znaczeniu architektonicznym), a nie o wzgórze. Natomiast to, że autorka ma rację co do meritum, nie oznacza z automatu, że zaproponowany przez nią tytuł jest dobry / lepszy / fajny etc. :-)
Ad 2. Książki tłumaczę różne - głównie literaturę faktu (reportaż literacki). Oczywiście masz poniekąd rację, że „celem tłumaczenia, np. powieści, jest wprowadzenie czytelnika w świat w którym żyją bohaterowie". Natomiast co do tego, że „…jakby autor danej powieści mówił do nas naszym językiem" - ostrożnie. Jasne, przykład, który podałeś, jest w 100% słuszny - to kwestia związków frazeologicznych w danym języku, tłumaczenia idiomów etc. Pytanie jednak, co to znaczy „naszym" językiem? Jeśli przez „nasz język” rozumiesz polski - jasne. Ale ten „nasz język” bywa bardzo różny. Innym językiem (tak po polsku, jak po angielsku) mówi dziecko, innym nastolatek, innym osoba starsza; innym językiem mówi prawnik czy lekarz (człowiek z wyższym wykształceniem), innym - robotnik czy krawcowa. Ideał dobrego tłumaczenia (…który oczywiście daleko nie zawsze daje się osiągnąć…) polega na tym, żeby z jednej strony przełożyć tekst na język odbiorcy (z angielskiego na polski), z drugiej strony - oddać w języku odbiorcy te różnice, niuanse, odcienie etc., ale z trzeciej strony - jednak pozostać w języku zanurzonym w konkretnym świecie, konkretnej kulturze etc., w której żyją bohaterowie…
Co do tego nieszczędnego szczytu - powtórzę: zgadzam się, że ten nowy tytuł jest dość nieszczęśliwy (w języku polskim pierwsze skojarzenie ze słowem "szczyt" to "szczyt góry" na przykład). Dlatego gdyby chciał się bawić w nowe tłumaczenie tek książki (nie chciałbym! ;-) pewnie kombinowałbym ze zmianą tytułu tak, aby lepiej brzmiał i lepiej się kojarzył po polsku.
Natomiast na pytanie "po co to zmieniać" odpowiem przekornie: a dlaczego nie? Czy to komuś przeszkadza? Ktoś, kto przyzwyczaił się do starego przekładu, pewnie przy nim pozostanie i przecież nikt go nie zmusi do czytania tego nowego. A może komuś się ten przekład spodoba? Nawet, jeśli mnie się nie podoba - to przecież w niczym nie przeszkadza mi, że ktoś ma inne zdanie. To trochę jak z „Władcą Pierścieni” Tolkiena: uważam, że przekład pani Marii Skibniewskiej jest piękny, przekład pana Łozińskiego kompletnie mi nie odpowiada (i mogę bardzo dokładnie uzasadnić, dlaczego mi nie odpowiada i co mi się w nim nie podoba). Ale jak ktoś woli czytać w przekładzie Łozińskiego - w porządku. NIkt przecież nie mówi: „Teraz wyrzucamy do kosza stary przekład i obowiązuje wyłącznie nowy!".
Jeszcze jeden przykład: wielu tłumaczy przekładało dramaty Szekspira. Przekładów „Hamleta" na polski jest zdaje się ponad 20! Było tradycyjne, przez długi czas uznawane za najbardziej kanoniczne tłumaczenie Leona Ulricha. Było tłumaczenie Macieja Słomczyńskiego, Romana Brandstaettera, Jarosława Iwaszkiewcza… Każde ma swoich zwolenników. Ja uwielbiam Szekspira w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka - i moje prawo.
Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 31 stycznia 2022 o 15:01
@tobimadara
Zgadzam się. Można też odejść o oryginalnego „…green gables” i tytuł zmienić (tytułów często nie tłumaczy się dosłownie).
@tema_lina
Tak, jak napisałem, w ogóle nie wypowiadam się na temat całości tego tłumaczenia - nie miałem go w ręku i raczej leć nie będę, „Ania…" (w dowolnym tłumaczeniu ani w oryginale) nigdy nie należała do moich ulubionych lektur :-)
Zgadzam się co do dosłownych tłumaczeń, oczywiście. To zdaje się Voltaire powiedział kiedyś (dziś uznalibyśmy to za niepoprawne politycznie… ;-) że „…tłumaczenia są jak kobiety: albo piękne, albo wierne” ;-)
@RomekC
Rzeczywiście, aż sprawdziłem w Wiki - Green Gables to nazwa domu… :-)
Czy było tam wzgórze - nie wiem... Ale niewątpliwie w nazwie "Green Gables" o wzgórze nie chodziło. Tylko że to naprawdę nic nie zmienia :-)
Jak to z gównoburzami bywa, zazwyczaj są cudownie nielogiczne. Tłumaczenie LOTRa Łozińskiego? No przecie koszmar, JAK TO SPOLSZCZYŁ IMIONA?! Tłumaczenie Ani Bańkowskiej przecie koszmar, JAK TO NIE SPOLSZCZYŁA IMION?!
Inna sprawa, że Ania pomimo bycia koszmarkiem (osobiście nie toleruję książki) stała się klasykiem funkcjonującym w świadomości pokoleń, więc nowe tłumaczenie raczej się nie przyjmie właśnie z tego prostego względu, tak jak tłumaczenie Łozińskiego zginęło w historii pomimo wydania wersji poprawionej.
@Rhanai Jeśli się nie przyjmie, to jest to przede wszystkim problem wydawnictwa. Tak samo było z Fredzią Phi-Phi. Nie ma sensu wprowadzać jakiejś cenzury, która by zatwierdzała wyłącznie jedno (na ogół najlepsze tylko dlatego, że pierwsze) tłumaczenie, betonując je po wsze czasy.
Natomiast jeśli wydawnictwo chce sobie coś opublikować, to niech publikuje. Ludzie zagłosują portfelami, ale czy warto kruszyć o to kopie na forach?
Spolszczanie imion to dla mnie jest przede wszystkim taki sznyt dawnych przekładów, choć w "Ani z Zielonego Wzgórza" denerwuje czasem niekonsekwencja, ponieważ nie każde imię zostało przetłumaczone, a niektóre wręcz pozmieniano (jak Rachel). Bańkowska wspomina też o niespójnościach w rodzaju dodania kropli walerianowych do ciasta (zamiast mało znanego u nas leku) - to akurat uważam za sztukę przekładu, by tekst przybliżyć czytelnikowi, zmieniając może treść, ale nie istotę książki. Zielone szczyty też nie brzmią najlepiej. W ogóle wolę starą szkołę przekładu, choć czasem posuwano się za daleko, wręcz wywalając kawałki, które nie pasowały lub których tłumacz nie rozumiał.
Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 31 stycznia 2022 o 9:42
Tak z ciekawości, wolicie czytać Harry'ego Pottera, czy może jakiegoś Henryka Garncarza?
@Gesser Tłumaczenie, które spopularyzowało Pottera narzuciło już formę przyjmowania utworu. Jednakżę, gdyby to pierwsze tłumaczenie było doskonałym spolszczeniem to pewnie teraz większość wolałaby owego "Henia Pottera". Zauważ, że w "Ani z Zielonego Wzgórza" spolszczone zostały jedynie imiona - nazwiska pozostały oryginalne.
@katem
W Ani spolszczona została fabuła, żeby Polacy na początku XX wieku zrozumieli o czym jest książka.
@Gesser "Anię" przeczytałam również w oryginale *(cały cykl) - nie zauważyłam różnic między fabułą oryginalną a tłumaczeniem.
Do dziś pamiętam jak po pierwszej lekturze Diuny z jej Freemenami przeczytałem drugie tłumaczenie z Wolanami. Autor chyba inspirował się "kultowym" polskim RTS "Polanie", ale jakoś nie mogłem tego strawić :)
Ktoś chyba postanowił pójść drogą Łozińskiego i jego tłumaczeniem Władcy Pierścieni i przejść do historii.
Gables to szczyty, ale nie w rozumieniu góry, tylko szczytu np. dachu. Z tego co ja wiem, może się mylę. Szczyt góry to "summit".
@Czarny_motyl Faktycznie masz rację! Zaraz okaże się, że to zielone to mech na dachu domu bohaterki i cały czas żyliśmy w "kłamstwie" :D
@Czarny_motyl Czytałam artykuł o tym i tam wspomniano właśnie o szczytach domów. Tutaj, w tym democie, zabrakło kilku informacji.
Czy wraz z ukazaniem się nowego przekładu, wszystkie wydania starego zostaną wpisane na indeks, skonfiskowane i spalone? Czy będą kary za ich czytanie?
Z innej beczki, wiesz czego ja bym chciał? Żeby ktoś wziął obcojęzyczne wydania Sienkiewicza i przetłumaczył na współczesny polski, bo tego się - kuna - w polskim oryginale już czytać nie da. Podobnie jak większości lektur.
Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 31 stycznia 2022 o 9:59
@daclaw
Ale co ty mówisz, to przecież klasyka! Hurrr, durrr!
Swoją drogą i tak Sienkiewicz jest najbardziej lakkostrawną lekturą z "polskiej klasyki".
W porównaniu do Prusa czy Słowackiego czytanie powieści Sienkiewicza nie przysparza aż takiego bólu głowy i odruchu "o ja pier....".
Na bodajże drugich ćwiczeniach z translatoryki tłumaczono nam, że nigdy nie należy stosować tłumaczenia dosłownego, to największy grzech tłumacza. Wyrazy często mają wiele znaczeń w tłumaczeniu na inny język i wybór poprawnego zależy od kontekstu tłumaczonego tekstu. Ponadto powinno się dostosowywać tłumaczone teksty do odbiorcy w danym kraju, na przykład: tłumacząc anglojęzyczną bajkę w której autor/ka zastosował/a by znaną amerykańską kołysankę "Mary had a little lamb" spokojnie w polskim tłumaczeniu można użyć polskiego odpowiednika "Kotki dwa" (wyjątkiem jest sytuacja, gdyby taka "podmianka" miała wypaczyć wątek) czyli kołysanki, którą polski czytelnik zna i kojarzy, a kołysanka o Mary i jej owieczce nic polskiemu czytelnikowi nie powie. Doskonale widać te zabiegi we współczesnych bajkach, np "Shreku" albo "Krainie lodu" gdzie tekstu często zmieniano, a czasem wręcz pisano od nowa całe fragmenty ("Mam tę moc" z Krainy Lodu, w oryginale to "Let it go" co w wolnym tłumaczeniu można rozumieć jako "uwolnij to" , w hiszpańskiej wersji brzmi zaś "libre soi" czyli "jestem wolna"). Tłumaczenie tej Pani aż prosi się o "pojechanie" go klasykiem translatorskich żartów: "Wysoka izbo" tłumaczone jako "tall room" czy też "wieś zabita dechami" jako "village killed by desks". Generalnie, mniej google translator a więcej myślenia.
@rademenes_82
no ale jak nazwiesz przegięcia w drugą stronę, gdy przesadzono z "przybliżenieniem treści" i masz takie kwiatki jak opowieść o Dzikim Zachodzie z kowbojami Romkiem i Staszkiem (nie, to nie są imigranci znad Wisły).
Tłumaczenie wymaga zrównoważenia między swojskością (byś rozumiał co sie dzieje) i obcością (byś miał świadomość, że to opowieść z innej krainy). Nie wiem jak wyszło nowe tłumaczenie Ani - ale sam pomysł jest dobry. Popularne książki przynajmniej raz na 50 lat powinny mieć nowe tłumaczenie "od zera" używające w tłumaczeniu współczesnego języka używanego przez odbiorców.
@rademenes_82 Wszystko zależy od kontekstu. Kontekst jest bogiem. Bajka dla dzieci to co innego niż na przykład obyczajowy film amerykański, w którym jeden z bohaterów nagle odzywa się "nie od razu Kraków zbudowano". No przepraszam bardzo... Takich odpowiedników bym nie chciał, a jednak przykład jest autentyczny (i rażący, przynajmniej dla mnie).
"...Takich odpowiedników bym nie chciał..."
Bo jesteś tłumaczem @jonaszewski. Zwracasz uwagę na aspekty kulturowe danego języka. Ja wolę przejrzystość.
A propos "nie od razu Kraków zbudowano" po hiszpańsku to "No se ganó Zamora en una hora". W dosłownym tłumaczeniu "Zamora nie została zdobyta w ciągu godziny". Zamora to miasto w Hiszpanii. Z kontekstu można domyślić się o co chodzi. Ja jednak wolę podążać za fabułą niż głowić się "o co chodzi z tą Zamorą?" Czy to jakaś twierdza, kobieta, jakieś uprawnienie...
@rademenes_82 "Mam tę moc" to ciekawy przykład. Wersja polska i rosyjska to jakby dwie różne piosenki (jeśli chodzi o wydźwięk). Polska wersja jest pełna motywacji i determinacji, w rosyjskiej poprzmiewa rezygnacja. Tam let it go oznacza "odpuścić i zapomnieć".
@RomekC Książka powinna być napisana tak, żebyś się nie zastanawiał nad tym, nad czym nie musisz (dlatego to powiedzonko w ogóle lepiej przetłumaczyć w jakiś bardziej uniwersalny sposób lub po prostu zrezygnować z niego, jeśli to nie jest istotne dla rysu postaci). Tłumacz jest świetny, kiedy jest przezroczysty. A jednocześnie jest cholernie ważnym elementem - czytałem sobie kiedyś Pratchetta w oryginale i nie podobał mi się tak bardzo jak w polskim tłumaczeniu (którego ja bym się na przykład nie podjął, bo nie uważam, że jestem aż tak dobry). Aspekty kulturowe też są ważne, bo składają się na atmosferę książki.
Ale to dobrze, że tytuł też jest inny nić w poprzednich tłumaczeniach. Już na pierwszy rzut oka będzie mozna w księgarni/bibliotece odróżnić czy to stare czy nowe. I każdy wybierze takie jakie mu będzie odpowiadało. Gorzej gdy tytuł w kilku, rożnych tłumaczeniach jest ten sam. Trzeba wtedy pamiętać/znać nazwisko preferowanego tłumacza a nie zawsze jest ono podawane w księgarniach internetowych,
to pewnie jedna z tych tłumaczek co tłumaczy nazwy filmów zbyt dosłownie i wychodzi śmiesznie łotr 1?albo nazwy w grach garrosh piekło rycz
Przeczytaj sobie obydwa przekłady i wyciągnij średnią albo jeszcze lepiej przeczytaj w oryginale.
Z dosłownym tłumaczeniem jest tak: How old are you? tłum. Jak stary jesteś?
Ogólnie jestem przeciwna tłumaczeniu imion, ale jednak Ania, nie Andzia, nie wyjdzie z Anne. Klasyk to klasyk.
A co sądzicie o wersji bez litery "z"? "Anne Zielonych Szczytów"? Tak jak Prince of Wales to nie Książę z Walii tylko Książę Walii. Nadal góry nasuwają się w pierwszej kolejności, ale po wytłumaczeniu, że chodzi o ścianę nie boli to aż tak bardzo. Przynajmniej mnie
Tytuł nie tylko ma być zgodny. Ma być chwytliwy. Być może to kwestia przyzwyczajenia lecz mi zdecydowanie lepiej brzmi ten stary.
Krzysztof Kolumb pozdrawia resztę świata.
...Michał Anioł też.
A nowy władca pierścieni będzie nosił polski tytuł Lord z pierscieniami.
Jak byłam dzieckiem to miało dla mnie duże znaczenie to czy tłumaczenie jest dosłowne czy spolszczone. Nie znałam angielskiego, inne języki też słabo, niepolskie imiona mi się myliły - zwłaszcza zdrobnienia albo skróty. Zawsze zastanawiałam się czy to na pewno ta sama postać czy może ktoś inny.
A jeśli chodzi o Zielone Wzgórze to byłam przekonana, że to nazwa własna posiadłości.
@QuasiNiente Dlatego w literaturze dziecięcej tłumaczy się więcej nazw. Problem tylko w tym, że zasadniczo "Ania..." nie jest literaturą dziecięcą... Raczej dla nastolatek, a kolejne tomy wręcz dla dorosłych. Dopiero Bernsteinowa ją zinfantylizowała.
Poproszę "Jaś i Małgosia" w po niemiecku. Każdemu dziecku się spodoba.