założenia:
1) w Gdyni przeklina się najwięcej jednak miasto jest non stop w top 3 najszczęśliwszych miast w Polsce
2) podczas gdy w Częstochowie relacje przeklinania do szczęścia są odwrotne
3) = istnieje korelacja między poziomem szczęścia a luzowaniem złych emocji bluzgami
a teraz porozmawiajmy o sile przekleństwa w danym języku
dzięki naszej ukochanej bezpodmiotowej K i wielorakim wariantom podmiotowego "odstosunkowania się", Polacy są tak wyluzowani i szczęśliwi od rzucania mięchem dniami i nocami, że nie rozpoczęli do tej pory żadnej wojny, nawet domowej a umówmy się, że powodów by się znalazło kilka co tydzień
tymczasem Germanie, u których najmocniejszymi słowami jest bezpodmiotowe "scheise" i o podmiotowe "fick dich" w zaledwie jednym wariancie, są tak sfrustrowani, że mają na koncie 2 wojny światowe przy czym z obowiązku muszę zaznaczyć, że od wynalezienie fick dich Germanie robią tylko broń dla czyichś wojen
Można się śmiać, ale tak jest. Wynika to też z tego, że nasze przekleństwa mają wiele znaczeń. Np. taka ku**a. Można nią wyrazić zachwyt, przerażenie, radość, wściekłość, podkreślić emocje, można tak też powiedziec o kimś i niekoniecznie chodzi tu o "najstarszy zawód", ale może chodzić też o czymś charakter. A w innych krajach jak mówisz "ku**a" (w ich języku) to zazwyczaj chodzi ci o "najstarszy zawód". Dla obcokrajowców często jest to szok. Raz nawet widziałam taką sytuację, że jakaś kobieta z innego kraju wkurzyła się, no myślała że to do niej tak mówią. Ledwo jej wyjaśnili, że u nas przekleństwa mają wiele znaczeń i wyrażają więcej niż 1000 słów. Choć po dłuższym pobycie każdy obcokrajowiec już sam to załapie, a może nawet sam się nauczy polskich przekleństw.
Rozumiem zachwalanie własnego języka, ale nie róbmy z siebie takich wyjątkowych. Chociażby angielskie "f*ck" też ma wiele znaczeń (czasem z dodatkowymi słowami, np. f*ck yeah, f*ck this itd., zresztą to samo jest u nas z naszym odpowiednikiem - "j*bać") i jest mocne w swojej ekspresji. Poliglotą nie jestem, ale zakładam że w innych językach pewnie też da radę takie przekleństwa znaleźć.
Warto zaznaczyć, że oprócz Polaków to zacne słowo występuje również w litewskim, białoruskim, ukraińskim, czeskim, słowackim, węgierskim, rumuńskim, serbsko-chorwackim, albańskim, bułgarskim i macedońskim.
"Ku*wa" jest czymś znacznie więcej, niż zwykłym wulgaryzmem. Zwrot ten zadomowił się w języku polskim w tak wielu formach i znaczeniach, że trudno je zliczyć i wymienić. Jest stosowany dla podkreślenia znaczenia wyrazu/zwrotu, może być przecinkiem, wykrzyknikiem, pytajnikiem, formą pytania retorycznego oraz swego rodzaju monologiem, może wyrażać gniew, zdziwienie, radość, dezorientację a nawet miłość. Nie ma chyba drugiego tak uniwersalnego zwrotu na całym świecie.
założenia:
1) w Gdyni przeklina się najwięcej jednak miasto jest non stop w top 3 najszczęśliwszych miast w Polsce
2) podczas gdy w Częstochowie relacje przeklinania do szczęścia są odwrotne
3) = istnieje korelacja między poziomem szczęścia a luzowaniem złych emocji bluzgami
a teraz porozmawiajmy o sile przekleństwa w danym języku
dzięki naszej ukochanej bezpodmiotowej K i wielorakim wariantom podmiotowego "odstosunkowania się", Polacy są tak wyluzowani i szczęśliwi od rzucania mięchem dniami i nocami, że nie rozpoczęli do tej pory żadnej wojny, nawet domowej a umówmy się, że powodów by się znalazło kilka co tydzień
tymczasem Germanie, u których najmocniejszymi słowami jest bezpodmiotowe "scheise" i o podmiotowe "fick dich" w zaledwie jednym wariancie, są tak sfrustrowani, że mają na koncie 2 wojny światowe przy czym z obowiązku muszę zaznaczyć, że od wynalezienie fick dich Germanie robią tylko broń dla czyichś wojen
coś w tym musi być..
Można się śmiać, ale tak jest. Wynika to też z tego, że nasze przekleństwa mają wiele znaczeń. Np. taka ku**a. Można nią wyrazić zachwyt, przerażenie, radość, wściekłość, podkreślić emocje, można tak też powiedziec o kimś i niekoniecznie chodzi tu o "najstarszy zawód", ale może chodzić też o czymś charakter. A w innych krajach jak mówisz "ku**a" (w ich języku) to zazwyczaj chodzi ci o "najstarszy zawód". Dla obcokrajowców często jest to szok. Raz nawet widziałam taką sytuację, że jakaś kobieta z innego kraju wkurzyła się, no myślała że to do niej tak mówią. Ledwo jej wyjaśnili, że u nas przekleństwa mają wiele znaczeń i wyrażają więcej niż 1000 słów. Choć po dłuższym pobycie każdy obcokrajowiec już sam to załapie, a może nawet sam się nauczy polskich przekleństw.
Rozumiem zachwalanie własnego języka, ale nie róbmy z siebie takich wyjątkowych. Chociażby angielskie "f*ck" też ma wiele znaczeń (czasem z dodatkowymi słowami, np. f*ck yeah, f*ck this itd., zresztą to samo jest u nas z naszym odpowiednikiem - "j*bać") i jest mocne w swojej ekspresji. Poliglotą nie jestem, ale zakładam że w innych językach pewnie też da radę takie przekleństwa znaleźć.
Jest moc! :-)))
Tylko Polak jest w stanie mówić w obcym języku i wtrącać "kur*a", nikt inny tego nie potrafi :)
Warto zaznaczyć, że oprócz Polaków to zacne słowo występuje również w litewskim, białoruskim, ukraińskim, czeskim, słowackim, węgierskim, rumuńskim, serbsko-chorwackim, albańskim, bułgarskim i macedońskim.
"kurvva" nie jest przekleństwem, a wulgaryzmem.
"Niech cię gęś kopnie" - to jest przekleństwo.
"Ku*wa" jest czymś znacznie więcej, niż zwykłym wulgaryzmem. Zwrot ten zadomowił się w języku polskim w tak wielu formach i znaczeniach, że trudno je zliczyć i wymienić. Jest stosowany dla podkreślenia znaczenia wyrazu/zwrotu, może być przecinkiem, wykrzyknikiem, pytajnikiem, formą pytania retorycznego oraz swego rodzaju monologiem, może wyrażać gniew, zdziwienie, radość, dezorientację a nawet miłość. Nie ma chyba drugiego tak uniwersalnego zwrotu na całym świecie.
A może to też wyraz kultury narodu?