Pracowalem w żywieniu zbiorowym około 500 osób. Prawda jest taka, ze nic niekombinujac kazdy z 20 pracownikow miał śniadanie i obiad, duzo było na dokładki, duzo mozna bylo zabrać do domu. A normy i margines mozna bez problemu nagiać tak, ze zostaje jeszcze do wyrzucenia... Np. gotujac 200 litrów jakiejkolwiek zupy, dolejesz 10 litrow wody, to masz wiecej zupy ponad normę i niestraci smaku. Albo kotlety mielone... Na 500 szt dorzucisz 5kg bulki i masz w ciul wiecej kotletów, bez utraty smaku. Wszystko w granicach normy, tolerancji. Jesli jednak w np. przedszkolu jest zakaz wynoszenia tego co sie nie zje to jest chore. Jeśli nauczycielka czy woźna zje te 6 pierogow zamiast wyrzucic to jest ok. Nie zdzierżę jednak nigdy wynoszenia w sensie kucharka sobie dźwignie do domu 2 kg miesa, czy baton krakowskiej. To jest wg mnie już nie ok. Zostalo? Zjedz na miejscu, zapakuj potajemnie dzieciakowi do plecaka i tyle.
Jakby ktoś nie wiedział, to nauczyciel ma możliwość skorzystania z cateringu tak samo jak uczniowie po opłaceniu, więc te pierogi które zażerała pani przedszkolanka mogły być jej, opłacone z jej pieniędzy, a nie że dzieci nie dojadły i zostały i pani zjadła bombelkowe pierogi.
Inną kwestią jest to że gęsto często coś zostaje z posiłków, bo to ktoś nie chciał jeść, a to Jasio w ostatniej chwili nie poszedł do szkoły/przedszkola i nie było możliwości zgłoszenia że dzieciaka nie będzie, więc Jasia nie ma ale porcja Jasia jest. Możliwość zgłoszenia jest, ale fizycznie nie ma możliwości zatrzymania tej porcji, bo człowiek wiozący jedzenie jest już w trasie, jedzenie jest już spakowane, przygotowane do transportu, w transporcie et cetera. Zgłaszasz dzień wcześniej i rodzic nie musi płacić za obiad za dany dzień.
u nas od zeszłego roku wprowadzono zakaz zabierania przez dzieci do domu dodatku do zupy. zazwyczaj jest to owoc lub jogurt. jeżeli dziecko nie zje tego po zupie zostaje oddane do kuchni, a to już może oburzyć. nawet dorosły po najedzeniu się zupa rzadko ma ochotę na coś jeszcze od razu po. wcześniej owoce, czy batoniki były chowane do plecaków i dzieci jadły o 15 jak zostawały dłużej lub zabierały do domu. teraz mimo iż za to płacimy dziecko niestety z tego nie skorzysta i tu nachodzi pytanie... do kogo to trafia, bo za te porcje raczej nikt sobie nie zapłacił, a są to świeże nie ruszone opakowane przekąski lub owoce.
Te pierogi im się po prostu należą!
@Ella111111 wiem. Ja to wszystko wiem.
@Dejmien86 ale sprawiedliwie, te 6 pierogów podzielić trzeba na wszystkich 20 dzieci!
Pomijając debilność tego pomysłu już widzę suko jak myjesz i codziennie przygotowywujesz dziecku pojemniczek na resztki z obiadu.
@krzysio6666
Nie ma bata, karyna pójdzie do dyrektorki z ryjem, że, “można wynosić to gdzie k*a; są pojemniki że styropianu?! “
To Panie jedzą pierwsze co zostanie jest dla dzieci.
Pracowalem w żywieniu zbiorowym około 500 osób. Prawda jest taka, ze nic niekombinujac kazdy z 20 pracownikow miał śniadanie i obiad, duzo było na dokładki, duzo mozna bylo zabrać do domu. A normy i margines mozna bez problemu nagiać tak, ze zostaje jeszcze do wyrzucenia... Np. gotujac 200 litrów jakiejkolwiek zupy, dolejesz 10 litrow wody, to masz wiecej zupy ponad normę i niestraci smaku. Albo kotlety mielone... Na 500 szt dorzucisz 5kg bulki i masz w ciul wiecej kotletów, bez utraty smaku. Wszystko w granicach normy, tolerancji. Jesli jednak w np. przedszkolu jest zakaz wynoszenia tego co sie nie zje to jest chore. Jeśli nauczycielka czy woźna zje te 6 pierogow zamiast wyrzucic to jest ok. Nie zdzierżę jednak nigdy wynoszenia w sensie kucharka sobie dźwignie do domu 2 kg miesa, czy baton krakowskiej. To jest wg mnie już nie ok. Zostalo? Zjedz na miejscu, zapakuj potajemnie dzieciakowi do plecaka i tyle.
Jakby ktoś nie wiedział, to nauczyciel ma możliwość skorzystania z cateringu tak samo jak uczniowie po opłaceniu, więc te pierogi które zażerała pani przedszkolanka mogły być jej, opłacone z jej pieniędzy, a nie że dzieci nie dojadły i zostały i pani zjadła bombelkowe pierogi.
Inną kwestią jest to że gęsto często coś zostaje z posiłków, bo to ktoś nie chciał jeść, a to Jasio w ostatniej chwili nie poszedł do szkoły/przedszkola i nie było możliwości zgłoszenia że dzieciaka nie będzie, więc Jasia nie ma ale porcja Jasia jest. Możliwość zgłoszenia jest, ale fizycznie nie ma możliwości zatrzymania tej porcji, bo człowiek wiozący jedzenie jest już w trasie, jedzenie jest już spakowane, przygotowane do transportu, w transporcie et cetera. Zgłaszasz dzień wcześniej i rodzic nie musi płacić za obiad za dany dzień.
u nas od zeszłego roku wprowadzono zakaz zabierania przez dzieci do domu dodatku do zupy. zazwyczaj jest to owoc lub jogurt. jeżeli dziecko nie zje tego po zupie zostaje oddane do kuchni, a to już może oburzyć. nawet dorosły po najedzeniu się zupa rzadko ma ochotę na coś jeszcze od razu po. wcześniej owoce, czy batoniki były chowane do plecaków i dzieci jadły o 15 jak zostawały dłużej lub zabierały do domu. teraz mimo iż za to płacimy dziecko niestety z tego nie skorzysta i tu nachodzi pytanie... do kogo to trafia, bo za te porcje raczej nikt sobie nie zapłacił, a są to świeże nie ruszone opakowane przekąski lub owoce.
No jest to dylemat.
Pytanie brzmi:
Baba jest jeb**ta czy jeb**tą?