Nie, no jak najbardziej OK... tylko przyszła mi na myśl odpowiedź dzieciaka:
"Zdecydowanie zgadzam się mój drogi ojcze z twoimi wnioskami wypływającymi z analizy mojego nierozsądnego i nagannego postępku."
Taaa, szczególnie jak zdarza się to któryś raz. I nie chodzi o dużą lub małą katastrofę. Chodzi o uczenie się związek przyczynowo-skutkowy. Naprawdę można wyjść z siebie. Kolejny i kolejny raz wyjaśniasz, tłumaczysz, wykazujesz pozytywy i negatywy. I tak, jak krew w piach. Szukasz innej metody, zmieniasz podejście itd. A ja za młodu jak taki numer wyciąłem za drugim razem dostałem strzała w potylicę plus komentarz: Posprzątaj, a potem powiedz co zje*łeś.
To podejście jest dobre jesli jest zawsze takie samo, tzn tata za kazdym razem reaguje spokojnie z szacunkiem i miłością.
Ale słownictwo i forme trzeba dostosować do wieku. Tutaj jest trochę zbyt rozbudowana jak na wiek dziecka.
Pracuję z dziećmi indywidualnie i w kilkuosobowych grupach.
Nigdy nie jadę po nich, jak coś rozleją lub rozsypią. Standardowy tekst to: tam są ręczniki, pomogę Ci wytrzeć.
Prawie nigdy nie spotykam się z dziećmi panikującymi po zepsuciu czegoś. Raczej spotykam się z beztroską i muszę uświadamiać, że to było moje, było mi potrzebne i dziecko nie miało prawa tego psuć. Zwykle po naprowadzeniu dzieci przepraszają. Oczywiście jeśli coś się po prostu zepsuło, a wcześniej nie prosiłam o delikatniejsze traktowanie zabawki, to mówię, że zdarza się i że sobie poradzimy.
Patrząc po zachowaniach tych rodziców, nie trzeba dziecka aż tak zachuchiwać po zepsuciu czegoś, jak w democie, żeby nie panikowało z powodu rozlanej farby. Wystarczy powstrzymywać ataki furii i kąsliwe uwagi. Zwykłe okazanie złości nie niszczy dziecka. Chyba.
i te pseudofilozoficzne gadki 6 latek zrozumiał?
Nie, no jak najbardziej OK... tylko przyszła mi na myśl odpowiedź dzieciaka:
"Zdecydowanie zgadzam się mój drogi ojcze z twoimi wnioskami wypływającymi z analizy mojego nierozsądnego i nagannego postępku."
Taaa, szczególnie jak zdarza się to któryś raz. I nie chodzi o dużą lub małą katastrofę. Chodzi o uczenie się związek przyczynowo-skutkowy. Naprawdę można wyjść z siebie. Kolejny i kolejny raz wyjaśniasz, tłumaczysz, wykazujesz pozytywy i negatywy. I tak, jak krew w piach. Szukasz innej metody, zmieniasz podejście itd. A ja za młodu jak taki numer wyciąłem za drugim razem dostałem strzała w potylicę plus komentarz: Posprzątaj, a potem powiedz co zje*łeś.
"...masz bardzo mądry mózg"
To podejście jest dobre jesli jest zawsze takie samo, tzn tata za kazdym razem reaguje spokojnie z szacunkiem i miłością.
Ale słownictwo i forme trzeba dostosować do wieku. Tutaj jest trochę zbyt rozbudowana jak na wiek dziecka.
Z historii, które nigdy sie nie stały, ta nie stała się najbardziej.
Z cyklu historie, które się nie wydarzyły, ale autor bardzo by chciał, żeby były prawdziwe.
Tak było. Nie zmyślam.
A autor akurat miał ze sobą notatnik i dokładnie zapisał każde słowo.
PS. Ostatnio jak to widziałem, to autorką była kobieta.
Pracuję z dziećmi indywidualnie i w kilkuosobowych grupach.
Nigdy nie jadę po nich, jak coś rozleją lub rozsypią. Standardowy tekst to: tam są ręczniki, pomogę Ci wytrzeć.
Prawie nigdy nie spotykam się z dziećmi panikującymi po zepsuciu czegoś. Raczej spotykam się z beztroską i muszę uświadamiać, że to było moje, było mi potrzebne i dziecko nie miało prawa tego psuć. Zwykle po naprowadzeniu dzieci przepraszają. Oczywiście jeśli coś się po prostu zepsuło, a wcześniej nie prosiłam o delikatniejsze traktowanie zabawki, to mówię, że zdarza się i że sobie poradzimy.
Patrząc po zachowaniach tych rodziców, nie trzeba dziecka aż tak zachuchiwać po zepsuciu czegoś, jak w democie, żeby nie panikowało z powodu rozlanej farby. Wystarczy powstrzymywać ataki furii i kąsliwe uwagi. Zwykłe okazanie złości nie niszczy dziecka. Chyba.